niedziela, 15 lipca 2012

Daj mi nogę, daj mi nogę, daj mi nogę...


Ja ci nogi dać nie mogę, dać nie mogę... tarara tarara.
Cały dzień chodzę i to spiewam pod nosem. Rano włączyłam telewizję, bo się okazało, że mi w mp3 bateria siadła i podczas sprzątania nie mogłam książki słuchać, a nie lubię jak jest cicho w domu. No, nie lubię i już. Muzyki słucham ostatnio dosyć dużo, ale nie mogłam tym razem włączyć, bo syn na górze swoje piosenki puszczał. Na moje nieszczęście akurat zaczynał się na Jedynce serial Dom. To jest chyba najlepsza nasza produkcja. Za każdym razem, kiedy go nadają, a to przecież co roku, jak nie częściej, wydaje mi się, że już mnie nie zainteresuje, a kończy się zwykle tym, że przysiadam na półdupku i oglądam cały odcinek, ba, mało tego, śledzę kolejne. I tym razem nie było inaczej, zamiast odkurzać, siedziałam z zestawem ścierkowo-pędzelkowo-miotełkowym i przeżywałam, jakby to było moje pierwsze tego serialu doświadczanie. Doprawdy nie potrafię tego wytłumaczyć.
Ale to nie koniec, kiedy zdenerwowana opóźnieniem w porządkach, zerwałam się do roboty (to już Domu napisy były), podczas czynności okołopilotowych, czyli krótko mówiąc czyszczenia wokół guzików patyczkiem do uszu (kurczę, skąd się tyle brudu tam bierze), przełączyło mi się na Dwójkę, a tam 'Daleko od szosy'. I w tym przypadku siedziałam jak przyklejona do ekranu, a do tego dołączył do mnie mój syn i też się oderwać nie mógł. Imaginujecie to sobie? To, że kobita 40+ ogląda to jeszcze normalne, ale że 16-latek śledzi za zainteresowaniem losy Leszka, to już chyba nieczęste.
Trochę mu musiałam tłumaczyć różne rzeczy z tamtej rzeczywistości, ale jak widać historia chłopaka z małej wsi, który miał marzenia, trafia do ludzi nie tylko pamiętających tamte czasy i serial. Miłe rodzinne przedpołudnie spędzone na wspomnieniach (ja) i odkrywaniu czegoś o kraju swojego pochodzenia (syn).
Coś dzisiaj chora jestem, chyba grypa żołądkowa. Mdli mnie, skurcze żołądka, a przede wszystkim strasznie słaba jestem. Ale chorować to ja nie umiem. Bo nie tylko posprzątałam, ale i prasowanie odwaliłam, niewielkie, ale jednak. Już mnie denerwował kosz i deska w pokoju, a stały tam od kilku dni, od czasu, kiedy mi nagle, bez uprzedzenia, w połowie prasowania wielkiej góry ciuchów (jak zwykle wtedy oglądam sobie seriale lub filmy i wcale mi się nie nudzi, nawet to lubię) przestało działać żelazko. Bezczelność. Małżon rozebrał, ale je zaraz ubrał i powiedział, że skończyło się i już nic z niego nie będzie. Kilkanaście lat bezawaryjnej służby, miało prawo. Jak ja nie lubię kupować nowych sprzętów do domu wtedy, kiedy mam takie, z których jestem nad wyraz zadowolona! Na dodatek nie bardzo mam teraz pieniądze na nieprzewidziane wydatki, na przewidziane też nie J
Tego dnia i tak miałam jechać do gminy, to od razu wpadłam do kilku sklepów pooglądać nowe żelazka i ewentualnie kupić. Miałam skitrane trochę grosza, widać tam na górze już było od jakiegoś czasu wiadomo, że mi sprzęt walnie. Moja prababcia Michalina zwykła mówić, ze jesteśmy za biedne, żeby kupować byle co. Mam zakodowane, że jak coś do domu, to ma być dobrej jakości, bo wtedy mi dobrze służy. Poprzednie żelazko to był Azur Philipsa. Tym razem postanowiłam, że pozostanę przy tej marce, po obejrzeniu katalogu Argosa ze zdziwieniem skonstatowałam, że Azury są nadal produkowane, nawet w kilku wersjach, a dodatkowo okazało się, że w Argosie jest wyprzedaż i to, które mogłoby być, kosztuje połowę ceny. Ale było też inne, niestety nieprzecenione, ale za to najnowsze z automatycznym stand-by, parą typu Ionic , cokolwiek to znaczy i innymi wodotryskami. Moje serce było za tym nowoczesnym, ale to w ofercie było niewiele inne, a całe pięć dych tańsze (euro nie złotówek). Pomyślałam, że jednak bez przesady, żelazko to żelazko, w końcu nie podtrzymuje czynności życiowych, a pięćdziesiątak drogą nie chodzi i wzięłam jednak to tańsze. Dumna byłam z tej bohaterskiej decyzji.
Oto moje stare białe, odchodzi na emeryturę, a niebieskie wchodzi na zastępstwo. Powinnam się cieszyć, ale jakoś mi smutno, lubiłam tego mojego staruszka, poręczne było i wyjątkowo dobre




Dzisiaj postanowiłam wypróbować. Odłączył mi się przedłużacz z gniazdka i zanim się zorientowałam, że to było przyczyną awarii, myślałam, że mi ono przestało w połowie prasowania działać, zdążyłam się wkurzyć, posłać kilkanaście ch… (to jest h czy ch bo nigdy nie wiem?), k… i innych bardziej wysublimowanych hm hm, o ile można o nich tak powiedzieć. W każdym razie przypomniał mi się serial IT Crowd, gdzie panowie od komputerów zawsze zadają pytanie czy wtyczka jest dobrze osadzona w gniazdku i czy pani próbowała  wyłączyć i włączyć sprzęt, schyliłam się i okazało się, że ‘ojej, jaki pan mądry’ wtyczka. Bo to zawsze jest coś w tym rodzaju, haha.
Powiem tylko, ze uwielbiam żelazka Philipsa. A przy okazji ze zdziwieniem zauważyłam, że większość moich różnych sprzęciorków jest Philipsa, niezamierzenie zupełnie. I telewizor, i mp3, i oba dvd (jedno z nagrywarką i dyskiem twardym), dziwne, bo nie firma, a za każdym razem parametry, decydowały o wyborze każdego z nich. Widać, że nam z Philipsem po drodze.
I żeby nie było wątpliwości oświadczam, że nie jest to wpis w żaden sposób sponsorowany i linkowany.  Po prostu dzielę się z Wami swoimi obserwacjami, dlaczego nie mielibyśmy tego robić bezinteresownie?

P.S. Wpis ukazuje się dzisiaj, chociaż napisany wczoraj, internet mi padł i dopiero teraz udało nam się naprawić