czwartek, 30 maja 2013

Czy pralki żywią się skarpetkami?

Piękny dziś był dzień, może nie upał, ale przynajmniej słonecznie. Do tego wietrznie, czyli jak tu mówią - dobra pogoda na pranie. Toteż i zrobiłam.
Kolekcjonuję wyjątkowe chwile, chcę żyć świadomie, zauważać je - miłe gesty różnych ludzi, miłe słowa ode mnie, dla mnie, zapachy. Wieszam pranie, zapach kwiatów, trawy, bo sąsiad kosił, zdecydowanie letni i wręcz upaja. Cisza, w oddali jedynie szczekanie psa, wyjątkowo nie mojego. Franiu hasa wokół karuzeli do wieszania prania, co chwila sprawdza, czy jestem w zasięgu wzroku. Jak dziecko.
Czasem lubię odgłos tramwajów, miasta w biegu, mam wtedy w pamięci czas, kiedy mieszkałam w Warszawie, pierwsze lata małżeństwa, ale dzisiaj wyjątkowo zachwyciła mnie ta cisza i odgłosy wsi. Pewnie dlatego, że jestem w trakcie czytania Wytwórni wód gazowanych, wiejskie i małomiasteczkowe klimaty, leniwe popołudnie skorelowało mi się z książką. Leniwe jak leniwe, wysprzątałam dom, u nas zwykły dzień pracujący, ale już po, to wieszanie prania, a przy tym zawieszenie na chwilę w tamtej chwili, zwiastowało zbliżający się wieczór z książką i odpoczynek.
Wszystko wydaje się dziać w zwolnionym tempie, prostuję bluzki, skarpety... zaraz zaraz, a gdzie moja druga skarpeta, ta ulubiona, z miękkimi piętami, do chodzenia? W koszu? Nie ma. A może gdzieś powiesiłam? Nie, jest tylko jedna. Została w pralce. Nie ma, cholera, gdzie znowu zniknęła latarka? Dawaj! Świecę do wewnątrz bębna, macam, ale prawda jest taka, że im bardziej tam zaglądał, tym bardziej go tam nie było. Biega, szuka pan Hilary! Wkurzyłam się, płaczę do męża - jak to możliwe, włożyłam dwie, jest jedna. Pralka chyba naprawdę zjada skarpety.
Mąż pyta, czy na pewno włożyłam dwie? Lecę więc do kosza, gdzie zostały jeszcze nieuprane kolory, grzebię, trzepię, szukam, nie ma. Wracam i już naprawdę płaczę, bo to moje najulubieńsze skarpety do kijkowania, dzięki nim nie bolą mnie pięty. Odwaliłam taką histerię, że by się sama Eichlerówna nie powstydziła. Mąż czyta sobie gazetkę i spokojnie mówi - w łazience wiszą czarne uprane, może tam jest. Biegnę tam - faktycznie, między morzem czarnych skarpet wisi jedna, jedyna, moja biała z szarą miękką piętą. Ale się ucieszyłam.
Mnie naprawdę wiele do szczęścia nie trzeba :-)