piątek, 24 maja 2013

Lamus pełen chińskich gumek

Lubiłam pochody pierwszomajowe. No, co? Taka prawda czasu, prawda ekranu. Siedzę sobie i rozpaczam, że nie byłam na targach książki, co zawsze kojarzy mi się z pierwszym maja i wspominam.  Teraz pierwszego grille i tasiemcowe przerwy w pracy, a kiedyś to był obowiązek wobec ojczyzny, stawić się na pochód. Listę obecności sprawdzali, wyjścia nie było. Takie komunistyczne przykazanie – dzień świąteczny święcić - to wersja oficjalna, a mniej obowiązująca po prostu taka, że była to okazja pokazać się Markowi, czy jakiemuś innemu Leszkowi, na oczy w stroju gimnastyczki, wymachując szarfą, a potem szło się na lody czy jakieś tam lemoniady, laba po prostu.
Zresztą, co roku był inny program, już od początku kwietnia ustalało się, w jakim charakterze, kto idzie w pochodzie. W sekcji gimnastyczek poszłam raz, bo im kogoś brakowało do pary, to zrobili wewnątrzklubowe roszady i mnie do nich dodali, a że ja zawsze chciałam i od dziecka w czas mistrzostw pląsałam przed telewizorem z plastikową łyżką do koktajli i przywiązaną do niej kokardą metrów kilka, to i pięć nocy nie spałam z emocji, że chociaż raz w życiu poudaję kogoś, kim nie jestem. Skąd miałam wiedzieć, że to specjalność tamtych czasów – udawać, nie przyznawać się, nie wychylać i robić na gwizdek wszystko to, czego się nie umie, ale to szczegół, najważniejsze nie podpaść. Wtedy nic takiego nawet mi nie przyszło do głowy, to była szkoła podstawowa, wszystko wokół wydawało się niewinne i dobre.
Innego roku szłam już ze swoją drużyną siatkówki, a jeszcze innego z drużyną harcerską. Raz nawet wśród członków drużyny kierującej ruchem drogowy, co po prostu wprowadziło mnie w euforię. Dostałam białe plastikowe nakładki na nadgarstki z wymalowanym znakiem STOP na nich, do tego  lizak  do kierowania ruchem na drodze, takiego policyjnego, otok na rogatywkę i pasek z jedną szelką na ukos zakładaną, też białe. Wyglądaliśmy jak policja - wróć – milicja - harcerska, do tej pory nie mogę uwierzyć, że nam się to tak podobało. W klasie być wybranym do tej grupy to było największe marzenie i zaszczyt.
W Kurierze Mławskim znalazłam taką fotografię, dokładnie tak wyglądaliśmy :-) Aż się wzruszyłam. Oczywiście to nie my na tym zdjęciu jesteśmy, ale dla przykładu przywołuję.


Maszerowaliśmy ulicą Zwycięstwa, trybuny, dumni rodzice wśród gapiów (powiedzmy, że dumni, tak w każdym razie sobie wyobrażaliśmy), a po wszystkim szliśmy na lody Bambino, koniecznie ze sreberka, jedzone drewnianym patyczkiem, i festyn. Głównym punktem programu była wyprawa na kiermasz książki. Do tej pory mam dreszcze z emocji, jak o tym pomyślę. Nic przecież w księgarniach nie było, chyba, że ktoś miał znajomości. Książki dosłownie rzucali i leżały na ladzie kilkadziesiąt minut, góra dwie godziny. A na majówce stoiska z rożnych księgarni czy wydawnictw, zależy od miasta i pełno doskonałych tytułów, specjalnie chyba na ten czas w magazynach przetrzymanych.
Potem, kiedy już w żadnym sklepie nic nie było, takie majowe festyny to był po prostu sposób na zrobienie zapasu rajstop, kremu Nivea, kiełbasy powąchanie, bo dzielili po ileś tam na osobę, czasem jakieś buty, raz nawet było stoisko z porcelaną. Mam nawet zdjęcia z końca lat osiemdziesiątych, na jednym jego końcu mąż w ogródku piwnym Żywca, popija bursztynowy płyn ze szklanki (taka nowość, byliśmy pamiętam zachwyceni takim pomysłem, że stoliki na placu zamkowym wystawione), a przeciwległym rogu ja w wielokrotnie zawiniętej, wężowej kolejce po ‘Przeminęło z wiatrem’ stoję. Poznałam się po włosach i garsonce, w którą się na okazję pierwszego maja odstroiłam.
Moje dzieci dziwią się, że znajdują u mnie w sekretarzyku pachnące gumki chińskie (do ścierania ołówka takie, a nie to, co myślicie) oraz długopisy ze złotą skuwką, tej samej produkcji. Aż chyba sprawdzę na Allegro czy Ebay ile by kosztowały, może ja samochód mam w tych szufladach? Zdobyłam z takim trudem, że potem używałam jeden długopis, a jak pękł to go sobie skleiłam, a nowe na gorsze czasy zostawiłam. Mogły być gorsze? Podobno zawsze mogą. W każdym razie do tej pory mi zostało chomikowanie i nieużywanie tych najbardziej ulubionych przedmiotów. 
Udało mi się wtedy kupić to ‘Przeminęło z wiatrem’, a rok później już nie było tak jak zawsze, maszerowały dwa pochody, jeden oficjalny, drugi Solidarnościowy. Robiliśmy zdjęcia, potem trzeba było uciekać przed milicją. Ormowiec nas shaltował na Marszałkowskiej, bo niefortunnie naszego Malucha zaparkowaliśmy i coś tam wygrażał. Ale nikt się dziadem nie przejmował, w powietrzu było już czuć euforię z powodu nadchodzących zmian. Za młoda byłam, żeby być w opozycji, żeby zrozumieć, co się dzieje, przeszłam marszowym krokiem przez komunę, machając chorągiewkami i szarfami w grupie gimnastyczek. Potem wiecznie zakochana w coraz to innym chłopaku, martwiłam się jedynie o oceny w szkole średniej, a jak poszłam do wyższej, to bardziej martwiło mnie to, że po śmierci ojca jest nam ciężko, że trzeba o wszystko walczyć. Wyszłam za mąż i zaraz skończyła się komuna. Ani się obejrzałam, pod każdym supersamem stał facet z pieńkiem i rąbał mięso, kartek nie trzeba było (Sanepid tam też chyba nie zaglądał), a obok niego z łóżka polowego sprzedawali kasety magnetofonowe, książki i jeszcze dalej klapki letnie. Wolna Polska, wolny handel, wolni my.