niedziela, 7 października 2012

The importance of being out czyli wychodne całkiem nie na serio

Córka przyjechała na tydzień. Jeżu, jakie święto. Mąż wziął wolne z myślą o tym przyjeździe. Tak się cieszymy tu wszyscy. Pierwszy raz od nie wiem, jak długiego czasu jest to więcej niż dwa dni, ten jej pobyt.
No, ale nie mogłam tutaj wcześniej wpaść, bo jak wiecie ostatnim razem córka mi zarzuciła siedzenie w sieci, kiedy ona jest, co nam kradło czas. I miała rację. Moje postanowienie - ona w dom, internet w planach na po-wizycie.
Ale Miśka pojechała wieczorem na karty do jeszcze-nie-zięcia i jeszcze-nie-teściów. To ja do komputera. Poczytałam, popisałam odpowiedzi na komentarze na Notatkach Coolturalnych, bo tam się dyskusja wytworzyła pod ostatnim wpisem i trzeba było czas poświęcić. Nadrabiam i czytam na zapas.

Wczoraj byłam z kilkoma dziewczynami w teatrze na sztuce Oskara Wilda The Importance of Being Earnest (po polsku Bądźmy poważni na serio, alternatywnie Brat marnotrawny, tłumaczenie według Wikipedii). Najpierw poszłyśmy do fajnej knajpki w Letterkenny - Yellow Pepper, tam wiadomo, gadki, śmiechy, chichy, dobre jedzonko, tak do dwudziestej prawie. W mieście nie wiadomo dlaczego straszne korki, ledwo zdążyłyśmy do teatru. Ta sztuka to komedia, do tego naprawdę śmieszna, chociaż klasyka, a z tym wiadomo, czasem się starzeją i już takich salw śmiechu nie budzą. Tutaj wręcz przeciwnie, co chwila cała sala 'ryła' jak na komedii o kacu w pewnym dużym mieście, czyli jak coś dobre, to się nie zesycha. To wyjscie było wyjątkowo miłe z tego względu, że udało nam się zebrać aż w siedem dziewczyn, to wyczyn, bo dziewczyny pracują, albo mają małe dzieci, albo jedno i drugie, mężowie natomiast nie zawsze mogą zostać, bo też pracują, i tak to jest, na pewno wiecie, nie muszę tłumaczyć. A tu taka niespodzianka - rachu ciachu, zebrałyśmy się i szuuu, w miasto. Nie pierwszy to raz i na pewno nie ostatni.

Ta sztuka była też sfilmowana, widziałam raz, ale po tym wieczorze, koniecznie muszę powtórzyć



Jutro dzieci moje, czyli córka i jeszcze nie zięć (czyli moje własne i jedno z 'uzysku'), robią nam niespodziewankę i zabierają gdzieś starych z okazji rocznicy ślubu. Ona przypada na środę, ale z jakiegoś powodu wyjazd musi być jutro. Zobaczymy co to? Lubię takie czekanie i zastanawianie się.

Michalina upiekła dzisiaj brownie (w celu zabrania na wieczór hazardu) i drożdżówki z serem i jagodami. Czy ktoś wie, gdzie sprzedają silną wolę, bo u mnie w magazynie zabrakło? Nawet zdjęcia nie zrobię, bo się ruszać nie mogę.

O Matko Bosko, to już w pół do drugiej u mnie, muszę się położyć, bo jutro na tę niespodziankę zombie zamiast matki do samochodu będą musieli zapakować.