Jestem tak zmęczona, tak dostałam dzisiaj w kość,że nie mogę ruszać ani ręką, ani nogą. Od rana w biegu, z jednego zajęcia, wpadła do domu, przebrałam się, na zakupy, do kafejki, o 5 koniec, na zakupy kolejne, w domu byłam o wpół do siódmej, a wyszłam rano.
Nienawidzę zakupów, ale jak trzeba to trzeba. Najpierw mnie mąż wysłał do Builders Providers. Ten sklep w naszym mieście jest strasznie dziwny, jedyny, który zamyka na lunch, a wieczorem o 5.30. A jak sie już tam człowiek cudem dostanie, to problem cokolwiek kupić, bo albo jest tylko w dużych puszkach (a ja potrzebuję małe), w ogóle nie wiadomo, co gdzie leży, panowie tam pracujący w ogóle nie chcą rozmawiać z kobietami (sklep z nazwy jest dostarczycielem materiału dla budowlańców, ale traktujemy go też jak DIY - do it yourself, czyli dla domorosłych majsterkowiczów, stolarzy, hydraulików itp), jak się już uparłam, to jakoś się zmusili, żeby mi pomóc, i tak na nic, bo z 3 rzeczy udało mi się kupić tylko jedną - dwie listwy drewniane (pół godziny to zajęło) - no nic tylko sobie w łeb strzelić.
W kafejce zapieprz, bo w piątek oprócz obsługi ludzi trzeba powyrzucać wszystko, co nie przetrwa przez weekend i pomyć pojemniki. W tym tygodniu byłyśmy dwie, w zeszłym jedna zachorowała i musiałam to wszystko sama zrobić. Czyli powinnam właściwie powiedzieć, że pryszcz. Faktycznie było łatwiej, ale pogoda taka deszczowa i mnie kości dodatkowo łamią strasznie.
Po pracy pędem do sklepu po weekendowe sprawunki, głównie żywność. Niby miałam kartkę, ale jednak trzeba było pogłówkować, bo nie wymyśliłam, co będę gotować w te wolne dni. Błąd.
W Lidlu pieką teraz nowy chleb, razowy w kształcie trójkąta (kromki po ukrojeniu są trójkątne), z chrupiącą skórką, również przez to, ze jest wysypany drobnymi ziarnami. Fenomenalny. Moje modły zostały wysłuchane, mamy chleb nie tylko świeżo pieczony, ale też i zdrowy.
Cieszę się na te wolne dni, chociaż mam kilka rzeczy do zrobienia, ale w zaciszu domowym, z kawą w ulubionym kubku i z muzyczką w tle, nie wydaje mi się to takie straszne. Lubię ten moment, kiedy wiem, że ciężki dzień już za mną.
Pocieszę Cię, że ja mam zwykle podobnie, zawsze biegiem, tysiąc rzeczy do zrobienia. U nas nie spotkałam takiego chlebka. Ostatnio sama próbuję piec chleb. Wychodzi mi coraz lepiej :)) Ale powiedz mi, dlaczego mąż wysłał Cię do takiego męskiego sklepu?
OdpowiedzUsuńŁączę się z Tobą w awersji do robienia zakupów :) Fuj!
OdpowiedzUsuńMonikano - piekłam kiedyś chleb, ale to jest ból głowy wciąż pamiętac o wypieczeniu kolejnego bochenka, a tu w sklepie za rogiem takie rarytasy teraz mam. Pyszny jest ten razowiec. A jeszcze jest prostokątny, tochę taki jak sitkowy, ale ciemniejszy, z ziarnami dyni, no i country loaf, też ciemnawy, pysznościowy również też :-)
OdpowiedzUsuńMąż pracuje od rana do 5, oni mają przerwę na lunch wtedy, kiedy on, a wieczorem zamykają prawie kiedy on kończy, na styk by wpadł do sklepu, a wtedy już nie ma czasu na zaciągnięcie porady, można ewentualnie puszkę z półki chwycić i zapłacić. Tu trzeba było dobrać drewno pod względem rodzaju i koloru, rozmiaru listwy itp. Lakier też. No, i padło na mnie
Mag - zakupy to taka strata czasy, czyż nie?
OdpowiedzUsuń