Straciłam jaja, mam nadzieję, że nie bezpowrotnie. Snuję się po domu, mam jadłowstręt albo odwrotnie - rzucam się na jedzenie. Nie, nie zjadam nie wiadomo, jakich ilości, ale coś mnie na przykład bierze na zrobienie sałatki, kroję, mieszam, a potem zjadam na stojąco miseczkę. Takie zrywy.
Powinnam zacząć chodzić z kijkami, bo ruchu mi trzeba, ale wieje tak, że łeb urywa, do tego leje, albo nawet 'gradzi', prosto w pysk. Czy ktoś z Was widział poziomy deszcz? Ten, kto mieszka w Irlandii pewnie tak. Ja jestem nad samym oceanem, jeśli mówią o sztormach (tu na określenie wiatru, jego siły i złośliwości jest wieeeeele określeń), to wiadomo, że w Donegalu, a juz w jego zachodniej części na pewno, będzie najgorzej. Wiedziałam, gdzie popaść.
Czytałabym bez przerwy, ale mi wstyd, więc sama przed sobą udaję, że coś robię. A wstyd mi tego bezruchu. Przed mężem, przed synem, córka na szczęście nie widzi, bo w Dublinie. Do tego chyba przeziębiłam pęchrz, bo mnie strasznie boli.
Wiem,wiem, nic nowego tu nie mówię. Ciągle jęczę na ten tamat, nie wiem nawet, dlaczego piszę ten post? Głupio mi tak całkiem zniknąć może? A jak napiszę, to nie wszystek zleniwieję?
Szukałam dzisiaj pracy w necie, jest taka strona, ale tam oferty za darmo albo intership, a mnie nie stać, zeby wydać zasiłek na dojazdy ponad 70 km do pracy za nic. A praca skrojona jak dla mnie. Gdybym mieszkała bliżej, biłabym się o taką posadę, bo to jednak doświadczenie. Druga też za darmo u prawnika. Też fajnie by było, ale znowu narobiłabym się, do tego stres, bo wymagająca, a kasy zero.
No nic, trzeba cierpliwie szukać.
A w międzyczasie czuję destrukcję w powietrzu. To mnie wykończy, jeśli czegoś szybko nie wymyślę. Ja jestem przyzwyczajona do braku czasu, a nie jego nadmiaru.
Mam nawet pomysł, co bym zrobiła z tym czasem, ale brak wiary we własne siły. Koło zamknięte.
I tak sobie marudzę. Wybaczcie.
Trzeba sobie czasem pomarudzić, żeby wyrzucić z siebie złą energię.
OdpowiedzUsuńTeż mam teraz więcej czasu, pierwszy raz od kilku lat, i tak mi z tym trochę dziwnie. Niby fajnie, ale jednak pozostaje pytanie: co dalej? I praca niby jest, ale głównie konsulting, a mnie się nie uśmiecha włazić do rzyci klientom, którzy wcale sobie tego nie życzą. Sama bym sobie nie życzyła, a tu od ilości (i jakości) tego włażenia liczy się wielkość wynagrodzenia. To ja jednak podziękuję.
Trzymam kciuki za powrot jaj.
OdpowiedzUsuńGlowa do gory Kasiu, praca w koncu sie znajdzie. Wykorzystaj ten czas, gdy mozesz sobie poczytac, polezec i po-nic-nie-robic.
Sciskam.
Ken.G. - ja też my się w takiej nie odnalazła.
OdpowiedzUsuńMagdo - dzięki.
A czytaj tam ile wlezie, snuj się, jedz. Kochana, nic nie trwa wiecznie zaraz coś wymyślisz, zaraz coś się stanie, zmieni. ja dziś pierwszy raz od trzech dni wyszłam na powietrze, spacerowałam ponad godzinę. Wcześniej nie dało rady, tak jak mówisz taki wiatr że tylko siedzieć w domu, masakra to była bo ciut dotlenić to trzeba się codziennie, nie mówie że biegać czy coś.
OdpowiedzUsuńChciałam do ciebie zadzwonić ale zapomniałam. Miałąm sprawę, a potem nawet nie pamiętałam o co mi kommon.Ciągle o wszystkim zapominam w tej chwili ale o blogach jakoś nie:D
Monika - przypomni ci się, jeśli ważne. Ty przynajmniej masz wytłumaczenie, ale ja żadnego. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię zrozumiem-ja tez ostatnio, z przymusu, cierpię na nadmiar wolnego czasu. Zawsze mieszkałam w wielkim mieście(stolicy) albo na jego obrzeżach. teraz mieszkam na pipidówce-lubelskiej wsi. Prócz starego PGR nic tutaj nie ma:( Nawet biblioteki. Żadnej!!! No i pracy dla mnie tez nie ma...Nawet perspektyw na nią.
OdpowiedzUsuńKiedyś oddałabym wszystko żeby mieć tyle wolnego czasu. Teraz dopadł mnie marazm. Snuję się z kąta w kąt i nie wiem co ze sobą zrobić. Nawet czytania powoli mam dość. Z tych nudów zaczęłam wymyślać różne opcje- np. żeby powiększyć wreszcie rodzinę:P
Czyli podsumowując mój wywód- tez dopadł mnie jakiś dziwny nastrój. Do tego na moim zadupiu wieje strasznie aż się na dwór nie chce wychodzić. dlatego tez dzisiaj większość dnia spędziłam pod ciepłym kocykiem:)
Życzę Tobie (i sobie też) jakiejś pozytywnej zmiany:)I przepraszam za te wynurzenia..
Z głową w książce - ależ nie ma za co, lepiej mi się trochę zrobiło, jak widzę, że nie tylko ja.
OdpowiedzUsuńAle, ale, skoro u Ciebie powiększenie rodziny w planach, to do roboty, nie ma lepszego czasu. Poważnie.
Nie trać siły, praca się znajdzie, ale się nie poddawaj! Pamiętaj, że warto też wysyłać swoje CV+list do różnych firm, tak po prostu. Ja właśnie aktualną pracę tak znalazłam - pracę, którą kocham i której nie zamieniłabym na żadną inną! Nowy Rok - nowe możliwości - uda się! Zobaczysz!
OdpowiedzUsuńPS. Mam nadzieję, że mój optymizm Cię nie wkurzy!
Pomarudzić nic złego, zawsze to lepiej niż dusić w sobie.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby się polepszyło.
Wiem co teraz czujesz, bo i mnie się kiedyś zdarzył taki czas w życiu. Było smętnie, a i kasy brakowało często. Zaczęłam wtedy pisać pierwszego w życiu bloga, nadrobiłam zaległości w czytaniu, wyciszyłam się i podjęłam kilka ważnych decyzji. A potem nagle wszystko się zmieniło - wpadłam w kierat pracy i obowiązków domowych, czasem końca nie widać. Wiem, że i u ciebie się poukłada, bo przecież nie może byc inaczej. Trzymam kciuki i choć to może nie wiele zmieni ściskam cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńBrak pracy, czy za mała ilość zajęć dają popalić. Pamiętam takie okresy w moim życiu.
OdpowiedzUsuńAle wiesz, czasem trzeba sobie trochę pomarudzić, może to Cię pchnie do działania.
Powodzenia życzę!!!
Pieczyku -nie, nie wkurza mnie, jest bardzo wskazany. Dzięki
OdpowiedzUsuńAgnes - dzięki
Socjo - fizyczne nie zmieni, ale lepiej mi na duszy. Dziękować
Iw - na to liczę. Marudzenie to też forma kopnięcia się w tyłek.
Ruchu Ci trzeba, przede wszystkim :) Czyli endorfin. Jak się dobrze zmęczysz, wszystko zobaczysz w innych kolorach. Jeśli się nie da z kijkami, to może jakiś fitness? Spróbuj, to naprawdę poprawia humor.
OdpowiedzUsuńA czytanie nigdy za dużo.
Pozdrawiam :))
Oliwko - wiem, wiem, ale problem w tym, że coraz mniej mi się chce, coraz mniej mam siły, jestem bez przerwy zmęczona. Lekarz mówi - wirus. Muszę go jakoś zwalczyć, bo już sama siebie nie moge znieść
OdpowiedzUsuńKasiu, przyjdzie Wielkanoc, odzyskasz jaja :D ba, one Cię dopadną :D
OdpowiedzUsuńpóki co jedz... módl się i kochaj? :) tak!
Auroro - a to dobre, ale się uśmiałam
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że lepiej tak jak ty pomarudzić, niż jak ja dusić w sobie i udawać przed wszystkimi, że jest super... Mam trochę podobną sytuację jeśli chodzi o pracę i bardzo, ale to bardzo mnie to frustruje....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Barbapapa - trzeby by być wołkiem zbożowym, żeby się tym nie frustrować. Ale trzymajmy się!
OdpowiedzUsuńKobieto, bez jaj!
OdpowiedzUsuńJa, jako tez domowa kura, nie znam tego bolu i jakims zbywajacym zlotym jajem moge cie wspomoc w razie wielkiej potrzeby.
Anonimowa kuro domowa - jak nie odzyskam to się anonimowo zgłoszę :-)
OdpowiedzUsuńObiecuje duuuze anonimowe jajo niespodzianke.
OdpowiedzUsuńAnonimowo, domowo pozdrawiam - Kura