poniedziałek, 20 grudnia 2010

Shopo-fob w akcji


    Siedzę sobie przy choince (podoba mi się, że tu drzewka stroi się wcześniej), wsuwam baklavę i planuję święta.  Dobrze mi.  Lubię ten czas, może nawet bardziej niż same święta.  Rozmyślanie o prezentach najpierw wpędza mnie w panikę, co roku mam wrażenie, że tym razem nie ujdzie mi na sucho i nie dostanę, tego, co sprawiłoby radość najbliższym. To jest masochizm jakiś, bo przecież wiem, że zawsze mi się to udaje, ale w tym roku doszła świadomość, że powinnam bardziej oszczędnie to jakoś urządzić, więc moje zamartwianie się, nie jest takie pozbawione sensu. No, właśnie – recesja, obcinanie wydatków, a przede wszystkim umiar, umiar i jeszcze raz umiar. W Dublinie tego nie widać, sklepy pękają w szwach od ilości towaru i szturmujących je klientów.  Co prawda to był weekend, więc może wtedy wszyscy wylegli z domów na zakupy? W Donegalu pustki, w sklepach spożywczych i tych innych też.  To znaczy towar jest, tylko ludzi jakoś niet.  To wszystko pewnie dlatego, że od nas jest blisko do Irlandii Północnej, gdzie spadły znacznie ceny i to tam się teraz robi wszystkie zakupy, z rozpędu od czasu, kiedy stosunek funta do euro był dużo lepszy.  W Republice pusto, a w Derry czy Strabane, gdzie jest Asda, ludzie muszą czekać na wpuszczenie do sklepu, takie tłumy.  Sądząc po wielkości zakupów, wyładowanych koszykach i fakcie, że największym powodzeniem nadal cieszą się towary luksusowe – telewizory, konsole do grania, biżuteria, albo ciężkie czasy jeszcze nie nastały, albo ludzie nie mają rozumu.
     Nienawidzę zakupów. Kupować lubię jak każdy, ale nienawidzę przemieszczania się ze sklepu do sklepu, przymierzania, ignorancji obsługujących i faktu, że czasami daję się zmanipulować poprzez umiejętne działanie na moją podświadomość.  Lubię myśleć o sobie, że jestem silna i opiniotwórczo niezależna, ale uczciwie muszę przyznać, że oferty typu – kup jedno, drugie za darmo, dwa za tyle i tyle, 30% extra, half price, 3 za 2 itp., czasami mnie kuszą i kupuję absurdalne ilości szamponów, proszku, papieru toaletowego, tudzież ketchupu.  Umieszczanie towaru na odpowiednich półkach, techniki polegające na przemieszczaniu towaru z jednego końca sklepu na drugi, płacenie ludziom za chodzenie wśród klientów z wypchanymi wózkami  (co nam daje hint-hint, że nasz powinien być równie pełny jak nie pełniejszy), wspomniane oferty, tyle zachodu, a wszystko po to, żeby nas skołować, podziurawić mózg i wydrenować z pieniędzy.  Wiem o tym, a jednak czasem się daję. Zakupy, to co innego niż kupowanie.  Zakupy to łażenie, macanie, pocenie się w kurtkach w ogrzewanych marketach, moknięcie podczas ładowania tego wszystkiego do bagażnika i mozolny powrót do domu.
     Dzięki Bogu za Internet i zakupy online, bez tego fizycznego zaangażowania i zamieszania.  Siedzę z kawką w ulubionym kubku, laptop na kolanach i surfuję – gładko wpływam do działu z książkami (moje ulubione strony), Michalina potrzebuje nowych Martnesów, niechętnie porzucam wirtualne przeglądanie nowej powieści Patricii Scanlan i jednym susem przemieszczam się na stronę z obuwiem.  Już wiem, jakie kolory, wzory, rozmiary i ceny, pozostaje jeszcze uzgodnić z nią, czy to te właściwe.  Może iść do sklepu, zmierzyć byle jakie tego samego typu, sprawdzić, jaki potrzebuje rozmiar, a potem zamówimy, bo cena dużo lepsza.  Wojtkowi popsuł się monitor, w sklepach niby 50% obniżki (pierwszy raz przed świętami!), ale i tak daleko tym cenom do tych na stronach w sieci. Monitor już jedzie DHLem, a ja mam przynajmniej stówkę w kieszeni, gdybym chciała kupić taki sam w sklepie, a jeżeli zdecydowałabym się na mniejszy o 5”, i tak przepłaciłabym przynajmniej €50, w stosunku do tego większego.
     Wypływam, więc na bezkresny przestwór oceanu wirtualnego i to, co mogę, kupuję w sieci. Dzielnie pomaga mi w tym karta kredytowa.  Trzeba wiedzieć, jak jej używać, nigdy na niezabezpieczonych stronach (na dole, po prawej na pasku, musi być kłódka), najlepiej zarejestrować się na płatności systemem PayPal, tak znacznie bezpieczniej, gdyż w ten sposób dane z karty nie są znane przy transakcji, no i kontrolować te wydatki, bo kiedy nie widać pieniędzy, łatwo myśleć, że się nic nie wydało. I o jeszcze jednym warto pamiętać – kiedyś przyjdzie dzień, kiedy będzie trzeba tę kartę spłacić. Jest takie stare porzekadło, że OKAZJA jest tylko wtedy, kiedy cię na nią stać.

P.S. Czy ktoś może mi wyjaśnić, jak dodawać zdjęcia w środku tekstu, bo próbuję i uparcie ląduje mi na samej górze. I czy tekst może byc obok zdjęcia, czy koniecznie musi się znajdować pod spodem?