sobota, 14 maja 2011

Mój ogon i ja

Moje życie nie zwalnia, wręcz przeciwnie, przyspiesza wciąż i wciąż, o ile to możliwe. A ja wcale tego nie chcę, bo gdybym miała wystarczającą ilość pieniędzy na godziwe życie, siedziałabym i czytała.
E tam, gadanie. Pewnie bym coś znowu wymyśliła.
Tak czy tak, gonię własny ogon, a on się robi coraz dłuższy i mi się okręca wokół nóg, więc ja się kręcę coraz szybciej i głupiej, haha.
Ostatni tydzień był pełen emocji, bardzo mnie to zmęczyło.
Po pierwsze próbowałam pogodzić oba zajęcia, które mam, nie bardzo mi to idzie, wciąż docieram gdzieś na ostatnią chwilę, w wielkim stresie, że kogoś zawiodę, że nie dam rady. Jakoś wyszło, ale mało brakowało, a misterny plan by się obsunął.

Po drugie byłam w szpitalu na tłumaczeniu, cała trauma związana z udarem mamy, jej pobytem w szpitalu, wychodzeniem częściowym z tego - wszystko do mnie wróciło. Taki sam szpital, podobna choroba u pacjenta, podobny jego stan - bardzo to przeżyłam. W trakcie samego tłumaczenia bylam skupiona i pozbierana, aż dziw, że człowiek tak może, ale potem w domu bardzo to odchorowałam. Tym bardziej, ze zdarzyło się coś jeszcze, co dało, cuzamen do kupy, taki efekt, ze wieczorem złożyło mnie z nerwów na amen.
Zaraz przed wejściem do szpitala zadzwonili do mnie z Wojtka szkoły. Zmartwiłam się, że pewnie znowu źle się czuje, albo coś sobie rozwalił. No rozwalił sobie, a jakże - wargę podczas walki z drugim chłopakiem. Szok, nie mogłam uwierzyć - mój syn, taki spokojny (zawsze mi to imponowało), pacyfista, nigdy mu nie imponowali ci, co się z byle powodu szarpią po trawnikach, a tu nagle taki kwiatek. Zostałam wezwana do szkoły, bo wiadomo, muszą z tego zrobić sprawę, dla przykładu. Mój syn zawsze był ponad przeciętnie udzielający się w szkole, pomocny, wiecznie się zgłaszał do jakiś projektów, a to ustawić krzesła przed koncertem, a to zanieść sprzęt do sali gimnastycznej, a to pomalować, a to..... Nic nieważne, bił się z kolegą, trzeba go zawiesić na dwa dni, a w przyszłym tygodniu ma jeszcze 4 dni zostawania na lunchu w szkole, będzie miał zadawane zadania do zrobienia. To mu akurat wyjdzie na dobre. Dyrektorka strzeliła do mnie i do niego przemówienie o tym, jak jest zawiedziona jego postawą, to była chyba najgorsza dla niego kara, bo jemu nie jest wszystko jedno, co o nim się myśli.
Usta miał jak Angelina Jolie. rana pod spodem, postanowiłam pojechać do ośrodka zdrowia pokazać go pielęgniarce. Okazało się, że gorzej wygląda, niż jest.
W domu czekał na niego już,  rozjuszony mąż. Wkurzył się strasznie. Niedawno rozmawiał z nim o tym, co się dzieje w szkole, czy ma jakieś problemy, czy ktoś może się go czepia. Odpowiedział, że wszystko ok. Jak to u nas, mąż najpierw się wściekał, potem z nim rozmawiał, a potem ciągle chodził na góre go przytulać. Dwumetrowego chłopa, haha. Dwa metry ma, ale przecież tylko 15 lat.
Ja niby strzeliłam mowę, ale tak naprawdę nie wiem, o co tyle halasu. Chłopaki czasem tak mają, że się muszą szczepić. Najważniejsze, że sobie wszystko ostatecznie wyjaśnili, nie mają do siebie żalu i sprawa jest definitywnie zakończona. Tak myślę, ale już sama nie wiem, mam rację, czy nie?
Oczywiście biorąc pod uwagę, że nie mamy do czynienia z młodymi bandytami.
Jednocześnie nie bagatelizuję tego wydarzenia, będę się temu przyglądać.
Dzisiaj strasznie zimno, a piec coś nie działa. Mąż wyszedł zbadać sprawę. Dlaczego wszystko musi się chrzanić w weekend? I dlaczego to mnie zawsze kończy się rolka papieru toaletowego w ubikacji?
Napalimy w kominku, będzie fajnie