poniedziałek, 24 września 2012

Gula w gardle, sraczka słowna, a w sercu żółto zielono.

Zmiana letnio jesienna mnie jakoś rozłożyła na łopatki. Od połowy września zdecydowanie czuć już jesień, powietrze jest ostrzejsze, słońca mniej, plucha (cóż za niespodzianka :-), a najgorsze, że to wszystko za wcześnie. Zwykle wrzesień jest piękny, ledwo dzieci postawią nogę za progiem szkoły, a natychmiast robi się ciepło, plażowo, pięknie po prostu. W tym roku babie lato nie przybyło. Szkoda.
Ma to też konsekwencje finansowe, bo grzanie musieliśmy włączyć wcześniej niż zwykle.

Poza tym 'gardło blogowe' mnie boli, mam gulę, chociaż wiele do powiedzenia, nie przechodzi mi. W ciągu dnia często myślę sobie - o, o tym koniecznie muszę napisać na bogu, podzielę się tą myślą, ciekawe, co dziewczyny na to, albo zapisuję na karteczkach o przepisach, filmach czy zasłyszanej myśli, którymi też koniecznie chcę się podzielić. A kiedy siadam do komputera, czas rozłazi mi się jak gacie z PDT,  myśli wydaja się głupie i nie warte zawracania Wam głowy.

Poza tym mam wrażenie, że za dużo spędzam czasu przed ekranem komputera, do tego bezproduktywnie, niczego wiekopomnego nie wymyśliłam, ani nie stworzyłam, a naczytam się jakiś durnych wiadomości za stu. Książek mniej czytam, pod koniec dnia nie mam się czym pochwalić, nie mam z czego być dumna. A kiedy postanawiam zdecydowanie wyłączyć komputer i do niego nie zaglądać, okazuje się, że czasu jest dużo, dzień dłuższy jakby i tyle zrobione.
Przeczytałam w Wysokich Obcasach, że internet jest świetny i użyteczny, ale jednocześnie nie ma drugiej takie rzeczy, która jest w stanie przytrzymać cię kilka godzin w samych gaciach, gapiącego się jak sroka w gnat. Lubię swoje życie blogowe i internetowe, poznałam tu fantastycznych ludzi, ale muszę ograniczyć śmieciowe przeglądanie sieci, a do tego doszło, ze mam wrażenie, że nie panuję nad tym zupełnie. Już nie.
Córka ostatnio była, robiłam wpis urodzinowy, myślałam, ze zajęło mi to tylko kilkanaście minut, a córka powiedziała, ze jej przykro, bo ona przyjechała, ja tak gadam o tym, że tęsknię, a jak ona już jest, to ja z nosem w komputerze. Popłakałam się, bo miała rację. Chciałam być grzeczna, odpowiedzieć natychmiast na życzenia, zrobiło się z tego długie siedzenie z nosem w laptopie. Postanowienie mam takie, że muszę znaleźć złoty środek i pozbyć się tego uczucia, że mnie coś omija, kiedy mnie tu nie ma. Nie mogę stać się facetem siedzącym w pubie cały dzień, tylko dlatego, że lubię piwo i rozmowy z kumplami.

Pamiętacie, jak mówiłam Wam o bratanicach Jane Austen w Donegalu? Na Notatkach Coolturlanych jest fotorelacja z wizyty w domu, w którym tu mieszkały.

W Siedlcach w zeszły weekend odbył się festiwal Pióro i pazur, gdzie zjechały świetne pisarki, były nagrody, konkursy, spotkania. Smutno mi bardzo. Mieszkałam tam pięć lat i nic takiego nie było, ledwo wyjechałam, a tam zaczyna się dzieje. Nie dość, że lubię tam być, bo czas spędzony na Podlasiu był udany i szczęśliwy, więc tęsknię, za ludźmi też, nawet bardziej, a jak jeszcze tak sercu bliskie imprezy się dzieją, to ja juz w ogóle w rozpaczy.

Wczoraj był finał rozgrywek futbolu gaelickiego, taka odmiana piłki nożnej, ale bramka ma dwie tyczki na górze i tam strzały, między te tyczki, też się liczą, tylko mniej, do tego można, a nawet trzeba, chwytać piłkę rękami. Ten sport jest tu najbardziej popularny, ale uwaga, jeśli ktoś mysli, ze na tym można zarobić, to się myli. Od dziecka trenujący i trenerzy nic z tego nie mają, ze piłkę kopią. Trener normalnie pracuje, a  w wolnym czasie zajmuje się drużynami. Na przykład ten, który doprowadził do finału i zwycięstwa drużynę Donegalu, jest nauczycielem WF w szkole. Bezpłatnie poświęcają wieczory, weekendy, swój czas i energię. Potem sponsorzy dają pieniądze na wyjazdy czy hotele, ale dalej chłopaki muszą zarabiać gdzie indziej. Nie ma kontraktów reklamowych, przynajmniej ja nie widuję, mieszkań, gratyfikacji, tylko pasja, oddanie drużynie i po prostu sportowy duch. Chłopaki wczoraj wygrali, pierwszy raz od 20 lat, Donegal po prostu oszalał, Dublin był cały w zielonych i żółtych kolorach, a ludzie tutaj mają chrypę od wczorajszych wrzasków i radosnych okrzyków. Dzisiaj wracają, na całej długości w Donegalu ludzie będą wiwatować na ich cześć. Ja się wczoraj popłakałam jak zobaczyłam starych facetów we łzach. A to wszystko sport amatorski i nieopłacany. Działacze tacy, których w Polsce nie znamy, jeśli tacy są, giną w ciżbie brzuchatych panów, którzy już dawno nie pamiętają, o co w tym wszystkim chodzi. 

Na dzisiaj tyle, milczę, milczę, a potem sraczka słowna.
Pozdrawiam