piątek, 3 stycznia 2014

Gdyby kozak nie skakał, to by sobie nie złamał

Przyszłam wczoraj z pracy, po zakupach na dodatek, i jakoś mnie zmogło (to pewnie przez nadchodzący sztorm, o którym nie wiedziałam, a jestem wrażliwa na te zmiany w pogodzie). Położyłam się na chwilę lekko się zdrzemnąć. Prawie nigdy tego nie robię, nie mam w zwyczaju podsypiać w ciągu dnia, to i mnie pokarało. Córka w międzyczasie zrobiła swój popisowy obiad (jeden z wielu, tym razem risotto truflowe ze szparagami i parmezanem z dodatkiem upieczonej polędwiczki wieprzowej). Zawołali mnie, już byłam wybudzona, ale jakoś tak niefortunnie się zerwałam, zatoczyłam, wyrównałam pozycję, coś tam chciałam zrobić, nie pamiętam, w każdym razie ruszyłam przed siebie i jak nie przywalę stopą, odzianą tylko w pończochową skarpetkę, w nogę łóżka, gwiazdy mi w oczach stanęły. Patrzę na stopę, a tam palec pod dziwnym kątem przechylony, zanim coś wymyśliłam, zanim bezmiar bólu do mnie dotarł, piętą zdrowej nogi przesunęłam palec na właściwą pozycję. Coś strzeliło i tyle. Za moment dotarło do mnie, jak mnie boli. Gdyby to nie był obciach to bym wyła chyba. Mało jestem odporna na ból chyba. To jeszcze zależy na jaki i kiedy, ale teraz wydaje mi się, ze niedobrze to znoszę.
Wydawało mi się, że jak to była dyslokacja, to zaraz przjedzie, ale spać w nocy nie mogłam, chociaż mi Wojtek z Michaliną zawinęli taśmą medyczną dwa palce razem dla usztywnienia tego poszkodowanego. Nawet ciążenie kołdry mi przeszkadzalo, już nie mówiąc o psie, który się kręcił jak gówno w przerębli. Ten nadchodzący sztorm go pewnie też niepokoił.
Rano obudziłam się już w oku żywiołu, gwizdało i lało ciężkim deszczem w szyby. Mąż już w pracy, ja też powinnam iść, ale postanowiłam jednak pojechać wcześniej do lekarza.
Mój GP powiedział, że oczywiście nie jest w stanie stwierdzić czy palec był wybity, pęknięty czy co, bo nie mamy jak prześwietlić, drogi zalane, nie ma co jechać do gminy do szpitala, zawinął tak jak był, bo się okazało, ze to jedyne, co się w takich sprawach stosuje i tak, dał list do szpitala na jutro jakby co i puścił wolno.
I tak sobie na lekach kuśtykam.
Niby miałam siedzieć i nic nie robić, ale musiałam jednak jechać do pracy, bo ta wichura i podtopienia wyłączyły z ruchu część personelu, day centre nieczynne, ale wysłali mnie do takiego domu, gdzie mieszka tylko kilka osób. Tam trzeba było trochę pomóc i ugotować im obiad, co zrobiłam i mnie już o pierwszej do domu puścili.
Od razu musiałam się tu pożalić, ale zaraz pakuję się pod koc, poczytam prasę i książkę. Jedyny plus tego przypadku-wypadku, bo rwie jak cholera.