środa, 19 stycznia 2011

Life is brutal czasami

Mnie samej trudno w to uwierzyc, ale tak dalece nie mam czasu wolnego, ze nawet nie obejrzalam sobie przybylych ksiazek (o ktorzych TU). Przyjechala w niedziele corka, a ja nie posiedzialam z nia jeszcze i nie pogadalam porzadnie, nie mowiac o ogladaniu naszych ulubionych filmow i seriali. Przesadzam troszeczke - mialam poniedzialkowy wieczor wolny, spedzony na biesiadowaniu w doborowym towarzystwie Lotty, jej meza i mojej rodzinki. Zrobilam pizze i otworzylismy karton (=4 butelki) mojego ulubionego rozowego wina. Ale sie usmialismy, przy okazji mielismy niezla gimnastyke lingwistyczna, bo maz Lotty nie mowi po polsku, malzon srednio po angielsku, wiec tlumaczylismy wszystko na krzyz, nie obylo sie przy tym bez wyszukiwania najodpowiedniejszych slow i fraz. Nawet, jesli zna sie jezyk bardzo dobrze, takie roznice jak miedzy stadem krow, stadem psow (sfora), stadem owiec, a lwow nie sa szeroko znane i uzywane. Nie wiedzialam na przyklad, ze grupa lwow nazywa sie 'a pride of lions'. Czlowiek uczy sie kazdego dnia. Ten wieczor dal mi, po raz kolejny (milionowy chyba) do myslenia - jak wazna jest mozliwosc obcowania z fajnymi ludzmi i jak takie spotkania odprezaja i nastrajaja dobrze do zycia.
Wczoraj caly dzien spedzlilismy w szpitalu, przypadkowo mielismy oboje, ja i malzon, wyznaczone na ten sam dzien, wizyty kontrolne. Nic sie nie dzieje, uprzedzam pytania, po prostu u nas specjalisci jak juz raz cie widza, wolaja z powrotem co kilka miesiecy upewnic sie, ze nic sie nie dzieje. Trudno sie do nich dostac, ale raz juz wpisza na liste, trzymaja w szponach. Nic mi nie powiedzieli, mezowi tez niewiele, bo tez i nie bylo co, a nasiedzielismy sie tam dobrych kilka godzin. Jedyny plus, ze podgonilam z ksiazka.
Potem niezbedne zakupy, lampy dla dzieci (akurat wyprzedaz), akcesoria dla psa (wysublimowane okreslenie dla pilki na sznurku, nowej miski i torby ciastek, ktore wkladamy do jego specjalnej zabawki, ktora go trzyma zajetego ich wydlubywaniem przez dobra godzine), przyjazd do domu, cos do jedzenia, Detektyw Monk, kilkanascie minut blogowania i ... zlozylam sie w kratke ze zmeczenia.
Dzisiaj od rana w pracy, po juz nie ide do domu, tylko sobie tu herbate zrobie, poucze sie troche, bo godzine pozniej, czyli o 6.30 mojego czasu zaczynam lekcje Irlandzkiego, do 8.00. W leb sobie normalnie strzele.
A w domu lezy stos nowych ksiazek, musze je pomacac, poprzegladac, skonczyc te, ktora teraz czytam i wreszcie pogadac z corka i moze troche odpoczac.  A tu 'lysy' na niebie swieci i sieje niepokoj. Wlasnie dowiedzialam sie, ze dziewczyna, ktora pracowala w sklepie gospodarstwa domowego, u ktorej kupowalam sprzety, kiedy sie tu sprowadzilam - pierwszy toster, food processor, kuchenke gazowa, po worki do odkurzaczy, zawsze usmiechnieta i zasowolona z zycia, zostala znaleziona martwa w domu. Czterdziesci lat miala. Miasto huczy od plotek, mowia, ze sie zabila, ale ja w to nie wierze. Jestem w szoku.
Przepraszam ze brak tu znakow diakrytycznych i moze sa litrowki, ale lece cos wypic i sie pouczyc przed zajeciami, nie mam czasu sprawdzac, a znakow nie mam, bo zdefraudowalam komputer pracowy i pisze stad.