piątek, 13 września 2013

Zaczęło się!

Małżon wrócił z kraju, wypoczęty, bo tam bradziażył po plażach, nogami zamiatał na promenadzie nadmorskiej, po lasach na grzyby chodził, a teraz energii full i się rzucił do malowania. Powoli nasz dom przeobraża się w kompletną ruinację, zdjęte zasłony, obrazy, klosze z lamp, książki pracowicie poupychane we wszelkie kąty, teraz zostały wywleczone na światło dzienne (ona u nas chyba przez pączkowanie się rozmnażają - taki koment usłyszałam).
Jesssu, jak ja to przeżyję pytam się retorycznie!
Samo malowanie to pikuś, ale demontaż domu, przy takiej ilości niezbędnych durnostojek, książek i książek, to nie w kij dmuchał. Panny takiego rozpiździaju nie lubią, oj nie.

Miśka ma wreszcie aparat na zęby, prostowanie rozpoczęte. Pierwsze dni ciężkie będą, ale tyle czekała, cieszy się, więc wszystko przetrzyma.

Kupiliśmy książkę o żywieniu według indeksu glikemicznego, mam nadzieję zmieć żywienie nas wszystkich na taki styl, żeby raz na zawsze było zdrowo i jednak chudnąco. Coś musimy robić źle, poza słodkimi wypiekami, że wyniki marne.

Koszykówka - chodzę nadal, na drugi dzień bóle są już mniejsze, mam nadzieję, na kompletną ich likwidację po jakimś czasie. Chcę włączyć ćwiczenia domowe. Wolałabym chodzić gdzieś na siłownię z trenerami do wynajęcia, ale nie ma takich u mnie w miasteczku, szkoda.

Czekam na rozpoczęcie pracy, już się cieszę na nią. Najpierw była panika, ale miałam czas ją przejść naturalnie i na spokojnie i już się tak nie boję. Panika na spokojnie - ale wymyśliłam, haha