wtorek, 4 marca 2014

Wpadłam jak po ogień

Cóż tu gadać. Wstaję rano i myślę - co się schrzani? Jaką wiadomość dostanę i dlaczego znowu złą?
Nic mi się nie chce. Boję się każdego dnia. Codziennie biorę oręż do ręki i cieszę się, kiedy mogę ją wieczorem złożyć.
Jednocześnie w każdej takiej chwili doceniam to, co się nie skiepściło, zdrowe dzieci, zdrowego i dobrego męża, to, że i ja jakoś się powoli wykaraskałam, jako tako,  z tego złamania. Już mniej kuleję, biegać i szybko chodzić jeszcze nie mogę, ale to kwestia czasu na pewno.
Książki mi pomagają się odstresować, ale coraz częściej cieszę się na sen. Kładę głowę na poduszce i już jestem gdzie indziej.
Będzie dobrze, niech no tylko zakwitną jabłonie.

W zeszłym tygodniu byłam na imprezie urodzinowej z podopiecznymi. Zaprosiła ich koleżanka z centrum, gdzie się w ciągu dnia uczą czynności, które ich usamodzielniają. Zebraliśmy ich do samochodu i heja. Trzech ludziaszków i trzy opiekunki.
Jak tylko zaczęła grać muzyka, już ruszyli w tany. Jaka to była radość. Wszyscy trzeźwi, a tańcowali jak u nas ludzie na weselu po kilku bardzo głębszych. Panowie prosili panie do tańca, odbijali sobie partnerki. A niektórzy tańczyli naprawdę dobrze. W życiu nie widziałam tylu tak widocznie szczęśliwych ludzi w jednym miejscu. Ja też miałam ubaw, lepszy niż na niejednej 'normalnej' uroczystości tego typu. Pojedlimy, popili wody, a wszystko to zaczęło się o 20tej, a skończyło pewnie około drugiej, my wyjechaliśmy wpół do dwunastej. Ktoś by pomyślał, że to niemożliwe, że to przecież podopieczni mieszkający w domu opieki, ale ten dom opieki to normalny dom z kilkoma sypialniami, kuchnią i pokojem dziennym, a oni mają takie życie, jak inni, bo sam fakt pobytu poza domem, bo tak im się życie ułożyło, nie oznacza, że muszą mieć mniej możliwości i być traktowani jak ludzie, którzy nie mają prawa do niczego. To mi się bardzo podoba.