sobota, 29 stycznia 2011

Podmoskownyje wieciera w Donegalu, Anna Polony na ekrany!, a sernik chałwowy będzie mi się śnił po nocach już niedługo

Ależ czas pędzi. Kilka razy siadałam do komputera, żeby coś napisać, ale zwyczajnie brakowało mi czasu, a czasem siły, żeby skończyć notkę. Poza tym, kiedy jestem zmęczona, ciemność widzę i nic mi się w głowie nie układa, to i składne te notki nie były na tyle, żeby je skrzętnie przechowywać i z czasem publikować.
Córka była 10 dni w domu, każdą chwilę, kiedy nie w pracy i nie na kursach, wolałam spędzić z nią. Upiekłyśmy sobie sernik chałwowy, którego przepis znalazła na Moich wypiekach, jesssssu, niebo w gębie.

 Kupiłyśmy za mało chałwy, dlatego polewę musiałyśmy zrobić krówkową i też była dobra, jak nie lepsza.
To pieczenie odwaliłyśmy w ramach projektu - nawpieprzać się wszystkiego, co zakazane, zanim przyjdzie 1 luty, czyli ustalona data zaprzestania jedzenia niezdrowo i słodko, w celu zrzucenia wagi. Z małżonem postanowiliśmy, że czas już najwyższy z najwyższych, czyli aktywność ruchowa ma być teraz zwiększona wprost proporcjonalnie do zmniejszonej aktywności kuchennej. Czy jakoś tak, w każdym razie, gotowanie tylko na parze i bez tłuszczu, ciasta na obrazku, kijki w bagażniku pod ręką, mp3 z książką naładowane i gotowe do odsluchiwania, no i chęci, nawet jeśli ich nie ma, mają być obecne. Zeby tylko to było takie łatwe. No nic, próbować trzeba.
W ramach tego samego projektu, w czwartek wybrałyśmy się do Chińczyka, w babskim towarzystwie, ja z córką i jej jeszcze-nie-teściowa. Fajnie było. Pojadłyśmy, ja jak zwykle dwie potrawy, od których jestem uzależniona, czyli aromatyczną kaczkę (taką zawijaną w pancake z sosem hoi-sin) na starter i kurczaka garlic chilli na main course. Do tego jaśminowa herbata, pyycha. No i pogaduchy, to zawsze poprawia humor.
W pewnym momencie, w głośnikach w restauracji, popłynęła muzyka i ze zdziwieniem skonstatowałam, że były to Podmoskowyje wieciera. Jakieś dziwne uczucie deja vu miałam, bo kiedyś z rodzicami siedziałam w podobnej restauracji, tyle, że gdzieś na trasie rejsu po portach Morza Czarnego i też leciała ta piosenka. Lubię ją. Ponizej wklejam w nowocześniejszej wersji

A poza tym przeczytałam sobie wywiad z Anną Polony i mnie szlag jaśnisty trafił, bo ona tam mówi, że dla kobiet w jej wieku nie ma już ról, że ona się z tym pogodziła, ze jest na emeryturze itp. Jak to nie ma? Dla takich aktorek jak ona, Anna Dymna, Seniuk, Janda (ta się sama obsadza i nie czeka na litość i ma rację), i wiele innych, zawsze powinno być miejsce w TV, kinie i teatrze, bo my chcemy je oglądać. Ale nie, jakieś ludziska decydują, kogo obsadzą i potem mamy wszędzie na ekranie, gdzie się człowiek nie obróci, Glinkę i Żmudę-Trzebiatowską w porywach do Szyca i tym podobnych. Nie, żebym coś miała przeciwko nim, ale luuuudzie, dajcie żyć, przecież nie tylko młodzi, piękni i zębaci chodzą po ziemi, a przecież sztuka powinna odzwierciedlać życie, czyż nie??? Zresztą takie aktorki, jak Anna Polony są dla mnie wiecznie piękne, a ich starzenie się daje nadzieję innym kobietom, że można starzeć się godnie i pięknie właśnie. Poza tym mam wrażenie, że ostatnio oglądam wiecznie tych samych aktorów, jak w niegdysiejszych filmach czechosłowackich.