wtorek, 30 sierpnia 2011

Strachy na lachy


Matka nigdy nie przestaje się martwić, a matka chorego dziecka jest równie chora z rozpaczy, jak nie bardziej. I nie ważne, czy to jest małe dziecko, czy duże, kiedy cierpi, każde ma twarz malucha w potrzebie. Moja córka skarżyła się na ból, najpierw śmialiśmy się, że przesadza, że księżniczka nasza kochana, że na ziarnku grochu, a potem zrobiło się poważnie, aż pewnej nocy spędziliśmy z nią na telefonie kilka godzin, w czasie których oczekiwała na wizytę u chirurga w szpitalu, a zaraz potem, dalej prawie non stop na łączach, bo nie mogliśmy do niej natychmiast pojechać, towarzyszyliśmy w całym tym procesie przyjmowania do szpitala, pierwszych badań, aż do momentu jej wjazdu na salę operacyjną. Myślałam, że mi mózg oczami wyparuje. Bo ja jestem raczej z tych przejmujących się na wszystkie możliwe zapasy i jeszcze dalej. Nawet jak się nie ma czym przejmować, to się przejmuję, że coś za spokojnie jest i tylko pozornie nie ma się czym przejmować, bo coś zaraz zza rogu wyskoczy i nas zaskoczy. Pojechało dziecko na operację, a ja w płacz - jeszcze im się tam nie wybudzi, albo wpadnie w śpiączkę, albo będzie miała powikłania po… - wiadomo, oglądało się wszystkie sezony Ostrego Dyżuru i Grey’s Anatomy, to się wie. Oczywiście nic się nie stało, wszystko poszło jak należy i już po kilku godzinach rozmawiałam z dzieckiem, czyli obudziła się jak należy. Nie, żeby z sensem mówiła, ale najważniejsze, że mówiła i jej rura nic nie uszkodziła i chociaż wie, jak się nazywa. Uffff. Mąż udawał, że się nie przejmuje, jak to mężczyźni, ale też się martwił. Dyskutowaliśmy, aż uradziliśmy, że nie ma co – trzeba wsiadać w samochód i jechać do Dublina. Tym bardziej, że następnego dnia jej urodziny były i taki pech, zamiast imprezy, szpital. Śmiałam się później, że żadna z jej przyjaciółek nie przebije jej 21-dynki, na to córka powiedziała, że i owszem, bo żadna nie miała darmowego strzału z morfiny. Śmiechy chichy, a wszystko z tej ulgi, że już po wszystkim.
Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy, utrzymując wszystko w tajemnicy, spiskując z jej chłopakiem, zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu. Mieliśmy nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, córka będzie wypisana do domu, żeby dalszą rekonwalescencję odbywać już u siebie, wiadomo, teraz nikogo nie trzymają w szpitalach za długo. Ale jeśli tak, to obiad urodzinowy i ciasto będą musiały być podane w domu, bo jubilatka nie będzie się nadawała do żadnego wyjścia. No, więc zakupy, szykowanie, marynowanie mięsa, prep sosu i tak dalej, żeby tam już tylko wstawić, zamieszać i gotowe. Tortu nie odważyłam się robić do przewiezienia, bo wiadomo, jak tutaj jest, raz upały, raz zimno, nie wiadomo było, na co trafi, mógłby nie dojechać, ale mrożony dlaczego nie? Okazało się zresztą, że chłopak córki zrobił fantastyczny Baileys Cheesecake i ten mój kupny produkt zbladł jak kurczę na jego tle. Trzeba nas było widzieć rano, kiedy się ładowaliśmy do samochodu, prezenty, gary, pakunki, a na to wszystko pies z dodatkami, czyli jego miski, jedzenie i smycz. Bo nasz Franio koniecznie też musiał z nami, jak odwiedziny, to odwiedziny, jak urodziny, to w towarzystwie całej rodziny, włączając psa.
Wyjechaliśmy o siódmej rano, żeby na jedenastą najpóźniej wylądować w szpitalu. Zaraz po ósmej zadzwoniła córka, bo jej smutno było, niewiele myśląc odebrałam, a ona usłyszała szum samochodu, a jakże i pyta – a gdzie jedziecie? Słyszę nadzieję w głosie, już jej chciałam wygadać, ze do niej, kiedy poczułam kuksańce męża, żebym nie wymiękła. Nie umiem kłamać, a już na pewno nie na zawołanie, ostatnim rzutem na taśmę mówię – jedziemy do kościoła. Córkę zamurowało, my w niedzielę do kościoła na dziewiątą? Za późno zdałam sobie sprawę ze zbyt daleko idącego nieprawdopodobieństwa tego kłamstwa, musiałam brnąć dalej – pogrzeb jest - wyrzuciłam z siebie jednym tchem, aż mi go zabrakło - nauczycielka z podstawówki zmarła, to akurat była prawda. Uwierzyła. A było blisko. Dojechaliśmy szybko, bo w niedzielę ruch mały, rozpakowaliśmy się i pognaliśmy do szpitala. Niczego się nie spodziewała, wiedziała, ze na drugi dzień brat do niej przyjedzie, żeby jej pomagać, ale nas już straciła nadzieję widzieć. Radości było co niemiara – jej, że nas zobaczyła, i naszej, że widzimy ją całą i mimo bólu, zadowoloną. No i łzy wzruszenia, że się nią tak wszyscy zajęli, pielęgniarki i współtowarzyszki z sali. Nie raz słyszałam, jak się ludzie skarżą na służbę zdrowia tutaj, ale ja złego słowa nie powiem, bo personel średni był tam fantastyczny, pomocny, miły, delikatny i kompetentny. I nie był to żaden prywatny szpital, ani nawet jakiś nowoczesny państwowy, raczej odwrotnie, stary i przeładowany ludźmi i pracą. Widać było cięcia i to, że jest ekonomicznie ciężko, pielęgniarki uwijały się jak w ukropie, ale miały zawsze dla każdego miłe słowo, uśmiech pod ręką i chwilę uwagi, kiedy jej było trzeba. A inne panie na sali, mimo, że same chore i obolałe, wciąż dopytywały czy jej czegoś nie trzeba, a kiedy szła na operację, wstały ją uściskać i zapewnić o modlitwach i wsparciu duchowym. I powiedzcie sami, jak tego kraju nie kochać?

niedziela, 28 sierpnia 2011

Uwaga, uwaga bo jedzie łamaga

Nie będę tłumaczyła, dlaczego zamknęłam bloga. Wielu wie, a innym na pewno kiedyś powiem. W tym czasie nie pisałam. Zastanawiam się, czy go zamykać ponownie, a może stworzę miejsce, w którym będę się swobodniej wypowiadać i będzie ono zamknięte? Zobaczymy. Na razie się odkluczyłam i powiem Wam, że bardzo za Wami wszystkimi tęskniłam i było mi bez tego pisania źle. Bez Waszych odwiedzin też. Chociaż nie ma tego złego, bo dostałam wiele maili od czytających, którzy się nigdy wcześniej nie ujawnili. Kochani jesteście, że się do mnie dobijaliście. Zostawcie czasem ślad Waszych wizyt, jakiś krótki komentarz na przykład.
W tym czasie wiele się działo, po kolei jakoś to będę opisywać. Powiem tylko w wielkim skrócie, że Michalina moja miała operację, opiszę to w kolejnym wpisie. Już wszystko ok, ale się strachu najedliśmy. Była w ten weekend, oczywiście się nagotowaliśmy, najedliśmy pyszności,


znajomi jej przyszli na spóźnione urodziny, nie obejrzałam się, jak odleciała z powrotem do Dublina.
Na lotnisku spotkałam kobietę, którą znam od czasu przyjazdu tutaj, czyli 9 lat i przeżyłam szok tak się zmieniła. Umiera i to widać. Coraz gorzej z nią. Ma mini wylewy i zapomina wszystko co kilka minut, wie, ze mnie zna, ale nie pamięta mojego imienia i nie wie, o czym jej mówiłam przed chwilą. Niech ją Bóg ma w opiece. Tak patrzyłam na nią i myślałam - że strawestuję klasyka komedii - zdrowie to nie wszystko, ale wszystko bez zdrowia to chuj. Niektórym uszy zwiędły? Trudno. Lepiej uszy niż cycki, haha.
Pozdrawiam Was i apeluję, wszyscy, którzy chcieliby mnie czytać, na wypadek gdybym zamknęła bloga lub stworzyła nowego, wyślijcie maila na adres kasia.eire@gmail.com, niech Was poznam, będę wręczać klucze. Ci, którzy już to zrobili są u mnie zapisani i już nie muszą się więcej fatygować w tej sprawie.  

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

One Lovely Blog Award - 7 zwierzeń

Dostałam nominacię od PerłyRobin i od Mayi.d dziękuję.
Według zasady mam napisać o sobie 7 rzeczy. Hmm, muszę wymyślić czego jeszcze nie pisałam, niektóre z Was odwiedzają też moje Notatki Coolturalne, gdzie w innej zabawie pisałam o sobie 10 rzeczy, a że jestem gaduła napisałam ostatecznie 15, możecie to poczytać TU. Na wszelki wypadek nie będę sie powtarzać, zresztą tam też dostałam nominację, więc muszę jednak wymyślić dodatkowych siedem. 

  1. Kiedy byłam nastolatką, byłam okropnie kochliwa, ale tak jednostronnie, to znaczy kochałam się w chłopakach, a oni we mnie różnie, raz tak, raz nie. Ale jak się już zakochałam z wzajemnością, to zaraz wyszłam za mąż i szczęśliwie sobie żyjemy razem od 24 lat
  2. Idealne spotkanie ze znajomymi czy wieczór 'wyjściowy' to taki, gdzie można porozmawiać o ciekawych rzeczach, o książkach, kinie, teatrze, polityce, życiu, psychologii, przy dobrym jedzonku, przy dobrym trunku, ale nie z jazgotliwą głośną muzyką, trzęsieniem tyłkiem, bo to było dla mnie dobre kiedyś, teraz już mnie nie rajcuje. Uwielbiam rozmowę, wymianę myśli, nawet pospierać się, ale merytorycznie, bez zacięcia.
  3. Jeśli tańczyć, że zostanę odrobinę w tym klimacie, to marzy mi się walc płynący, umiejętność odtańczenia ognistego tanga - ale na to nie mam szans, mój mąż nie słyszy muzyki i nie umie tańczyć. Kiedyś na weselu przyjaciół było dane mi przeżyć przetańczenie tańca wiedeńskiego z kuzynem panny modej, który tańczył zawodowo. Ja nauczona walcowania przez moją babcię, dałam radę. I tym wspomnieniem przyjdzie mi żyć, bo nie sądzę, zeby miała jeszcze kiedyś okazję tego doświadczyć.
  4. Muzyka - coraz częściej swing, klasyczna, uwielbiam wielkie orkiestry i chóry z oper. Inne rzeczy też, ale kiedy myślę o idealnym wieczorze, nie będzie to Rhianna czy Byonce (nawet nie wiem, jak to się pisze), ale raczej klasyka, jazz, ewentualnie acid jazz. Pozytywne wibracje mi się podobają na przykład. 
  5. Jestem sroka - lubię naszyjniki, kolczyki, nie noszę pierścionków. Uwielbiam szale, mam ich dużo, noszę prawie do wszystkiego. 
  6. Lubię kwiaty doniczkowe i mam ich dużo. Nie wyobrażam sobie domu bez tego.
  7. Lubię siebie w pełnym makijażu, umiem się umalować, chociaż w lecie czynię to rzadziej, bo mam chyba jakąś alergię w tym czasie i oczy mi łatwiej łzawią. Ograniczam więc w ciepłe miesiące, resztę roku najczęściej robię oko dosyć odważnie.
Z nominowaniem to już będzie gorzej, bo blogów mam 16 bez problemu, ale z tego, co widzę, niektórzy strasznie się na takie zabawy zapatrują. No, więc nominuję, a już sami zdecydujecie, co z tym zrobicie. Nie mogę nominować tych, którzy mnie nominowali. Moje nominacje, kolejność przypadkowa, to:
1. Hrabina 
2. Spirit of
3. Magda na Wyspie
4. Pani M
5. Motylek
6. Monitt
7. Aurora
8. Batumi
9. Brommba
10. Wanda
11. Anonimka
12.Szuflada po godzinach
13. Kotka z pazurkami 
14. IW
15. Fusilla
16. Silka


Zasady zabawy:
- Umieścić podziękowania i link do blogera, który przyznał Tobie nagrodę.
- Skopiować i wkleić logo na swoim blogu.
- Napisać o sobie 7 rzeczy.
- Nominować 16 innych blogerów (nie można nominować blogera, który Wam przyznał nagrodę)
- Napisać im komentarz, by dowiedzieli się o wyróżnieniu.