sobota, 30 listopada 2013

What shall we do with the drunken sailor?

Ależ kołowrót. Mam nadzieję, ze przyszły tydzień będzie spokojniejszy, bo dwa ostatnie dały mi się we znaki.
Najpierw okazało się, że dziewczyna, która gotuje dla naszych podopiecznych ma chorego tatę i musiała nagle wziąć wolne. Nagle, to znaczy o godzinie 9tej rano dowiedziałam się, że gotuję dla 20 osób i obiad musi być gotowy na 12tą. Następnego dnia powtórka z rozrywki.
Miałam zakupy zrobione, bo ona jest bardzo zorganizowana i nie ma tam żadnych dróg na skróty ani na żywioł. Gotować umiem, ale dla tylu osób nigdy tego nie robiłam. Wprawdzie byłam raz pozostawiona na dwa dni, ale wszystko było przygotowane i omówione, a teraz to po prostu ratuj się kto może.
Indyk pierwszego dnia. Dwie duże piersi. Nie bardzo umiem gotować jak dla 'chorych na żołądek', w sensie nie dawać soli, trochę ziół może. Zdrowo, ale mnie zaraz zaczęły ręce świerzbić, żeby coś dodać. No i wymyśliłam, ze jak czosnek można, zioła też, soli nie bardzo, może trochę pieprzu, to wymieszam to wszystko w odrobinie oleju i natrę indyka. Ale pyszny wyszedł, a jakie gravy! No, ale przypomniało mi się, że Dżina bezglutenowa jest, i co teraz, czy olej rzepakowy, nawet w ilości dwóch łyżek czy trzech, jest ok? Telefon do dietetyczki, bo ryzykować nie mogę przecież, ale na szczęście się okazało, ze nie zostanie dziewczę bez obiadu, bo można jej to podać.
Drugi dzień już był łatwiejszy, bo ryba i ziemniaki.
Ale stres i tak, żeby na czas, żeby nie pomieszać, kto bez protein, kto bez glutenu, kto nie lubi marchewki, a kto je bez sosu. I że do tej ryby w ogóle ma być sos, kto by pomyślał. Bez sosu ani rusz.
To była końcówka zeszłego tygodnia, a ten od początku wrzucił mnie w szalony wir - jak nie wizyta syna w szpitalu (po dwóch latach czekania na konsultację), to tłumaczenia, potem wizyta męża na inwazyjne badanie, do którego musiał się przygotowywać prawie cały tydzień, więc przypomnieć o lekach, o saszetkach, o niejedzeniu, potem nawet o niepiciu, znowu tłumaczenia i praca cały czas normalnie. Tak się ciesze, że już piątek wieczór.
Ale żeby tego było mało, mam vertigo czyli zawroty głowy spowodowane zapaleniem błędnika czy jakoś tak, w każdym razie od poniedziałku jestem na lekach i mogę sobie śpiewać
What shall we do with the drunken sailor




Czuję się jak na statku, a najgorzej kiedy leżę w ciemności w łóżku, mam zamknięte oczy, ale i tak mi wiruje w głowie, mam wrażenie, jakby pokój tańczył. Można jakoś funkcjonować, ale trudno i mdli cały czas. Pod prysznicem stoję na rozstawionych nogach, jak nie przymierzając mój Franiu w wannie :-)
No, ale na chorowanie nie ma czasu, trzeba być twardym nie miętkim.
Dobrze, że z chłopakami wszystko w porządku, wizyty i badania nie wykazały niczego niepokojącego.