czwartek, 17 maja 2012

Powrót córy wytrawnej, czyli pierwsze z podróży reminiscencje

No i jestem. Ufff, podróż powrotna była pełna wrażeń, bo jak zwykle obładowałam się książkami i różnymi innymi ciężkościami. Przyjaciółka odprowadzająca mnie na lotnisko, kiedy zobaczyła moją kurtkę wypchaną w kieszeniach różnymi 'kamieniami', które nie weszły do bagażu, powiedziała, że wyglądam jak rumunka (specjalnie piszę z małej litery, bo w tym wypadku nie o narodowość przecież idzie). No i miała oczywiście rację, ale kiedy idzie o przewiezienie książek i różnych innych ważnych rzeczy typu kremy do gęby, które przecież w Polsce najlepsze (świetlika z herbatą pod oczy sobie właśnie nałożyłam i przeżywam szczyty przyjemności podocznej), pasta Lacalut Active, niedostępna u nas, a niezastąpiona, kubek do kawy, bo oczywiście wypatrzyłam, no i prezenty, czyli niezwykłej ciężkości albumy o Koszalinie w starych pocztówkach i nowych ujęciach, z na dokładkę cukier brzozowy w ilości jednego kilograma, czyli dokładnie jedna dwudziesta tego, co mogę zabrać. No, ale książki przede wszystkim. Gdyby nie pewna przemiła osóbka o imieniu Iza, miałabym wielki problem, bo niestety u mnie rozum śpi, kiedy widzę książki, a pobyt na targach wydawniczych to już w ogóle COMA dla mojego rozsądku, oczywizda nakupowałam, ona spojrzała na siaty, skojarzyła z koniecznością przelotu i limitu bagażu i mi je po prostu przykazała zostawić do wysyłki. Ciężko mi było wypuścić je z ręki, ale to była konieczność, taka prawda.
W głowie mam straszny mętlik. Tyle się działo. Przez 17 dni siedziałam w największym Roller Coasterze  świata, mówię Wam - większego nie wymyślili i nie zbudowali, a jeśli kiedykolwiek, ludzie będą musieli podpisywać papiery - zgodę na przejazd na własną odpowiedzialność. Przechodziłam od wielkiej rozpaczy i tęsknoty, do nadziei jeszcze większej, momentami do radości, aż dobrnęłam do ostatnich trzech dni i euforii niewyobrażalnej. Po drodze snu mało, zmęczenie i upał, który mi doskwierał, bo co tu dużo mówić, odzwyczaiłam się, a i wcześniej nie byłam fanką wysokich temperatur.
Postaram się to pomału opisywać i dzielić się z Wami wrażeniami. Na dziś już kończę, bo nadrabiam zaległości różniste, a poza tym mąż po operacji, o czym w kolejnych odsłonach.