poniedziałek, 4 listopada 2013

Fotel nad przepaścią, a w hotelu goło i wesoło

No to jestem z powrotem. Tęskniłam. Myślę, że już się w miarę wyrobiłam i postaram się dzisiaj uzupełnić historię wyjazdu, a potem przejdę do spraw bieżących.
Nie wiem, dlaczego się tłumaczę. Może dlatego, że czytaliśmy ostatnio moje stare pamiętniki, które prowadziłam odkąd miałam 11 lat i tam też ciągle pisałam, że przepraszam, że nie piszę systematycznie. Syn się głośno zdziwił, na to córka wytłumaczyła mu, że nie ma w tym logiki, z jakiegoś powodu człowiek czuje się w obowiązku tłumaczyć pamiętnikowi, dlaczego nie pisze.
Jeśli ktoś tu zajrzał ostatnio, wiecie, że na Notatkach Coolturalnych są wpisy, Tu i Tu, które rozpoczynają historię mojego pobytu w Polsce. Dzisiaj podzielę wpisy na osobiste - bardziej 'nie-książkowe' i o samym festiwalu. Jeden tu wpisuję, drugi tam. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się o moich przygodach medialno-bankietowych, zapraszam na blog książkowy.

Nie mogłam uwierzyć, że ledwie wylądowałam w Warszawie, a tyle się wydarzyło, głównie w sferze emocji, w głowie, bo ja wszystko jakoś tak sensorycznie odbieram, nadwrażliwość okrutna, cieszę się jak dziecko, jakbym wszystkiego pierwszy raz doświadczała. Zresztą nie jest to takie dalekie od prawdy, może i mieszkałam w stolicy, ale nie było wtedy wielu miejsc, klimatycznych kawiarenek, teatrów, więc były to faktycznie dziewicze wrażenia.
Warszawa się zmienia, niby to wszyscy wiedzą, ale dla kogoś, kto wydeptywał tam ścieżki lata całe i wyjechał, a teraz wraca i próbuje odnaleźć siebie - młodszą, szaloną, piękną i smukłą - co jest oczywiście średnio możliwe (piszę średnio, bo w głowie dzieją się rzeczy, które naukowcom się nie śniły), ta zmiana jest uderzająca. Moja Warszawa końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych prawie nie istnieje. Wyszłyśmy z Dorotą i Anią z Dedalusa, patrzyłam oszołomiona na Chmielną, dla mnie Rutkowskiego (chociaż w ramach buntu nazywaliśmy ją Chmielną :-), na Szpitalną, gdzie chadzałam do Laurenta strzyc włosy, a zaraz obok na przepyszną wątróbkę z buraczkami przygotowywaną przez dwie panie w barze obiadowym, teraz pewnie powiedzielibyśmy 'lanczówce'. Na rogu była kawiarnia Kaktusowa bodajże, a teraz jakaś przeraźliwa z wyglądu sieciówka. Wszystko płynie.
W piątek wyjazd do Siedlec na Festiwal Literatury Kobiecej Pióro i Pazur. Z samego ranka umówiona byłam z Anią, pojechałyśmy jej samochodem. Już sama droga to wiele wspomnień, włącznie z tym pierwszym, nocnym przejazdem znad morza na Podlasie, gdzie czekało na nas wynajęte mieszkanie, nowe życie. Dawno to było.
Wydawałoby się, że jechałyśmy niespiesznie, chociaż zapewne Ania trzymała tempo, jako pasażer miałam komfort niepilnowania licznika i drogi. Tym bardziej odczułam szalone przyspieszenie, które zaraz po przyjeździe nastąpiło. Ledwo zameldowałyśmy się w hotelu, już musiałam lecieć do dentysty. Jeśli ktoś chciałby poznać osobę, która potrafi bezkonkurencyjnie schrzanić sobie miłe chwile, to zapraszam do mnie. Wymyśliłam, że zęba naprawię w czasie krótkiego pobytu w Polsce. Długa historia, przyjaciółka dentystka zachorowała, przyjąć mnie nie mogła, posłała do kolegi naprzeciwko szpitala na Starowiejskiej. Fajna klinika, przemiła obsługa, dentysta również też, ale co z tego, skoro dla mnie takie wizyty zawsze kończą się stresem, bólem i informacją, że nie da rady, a przynajmniej nie tak w krótkim czasie. I tym razem nie było inaczej. W każdym razie pan zrobił takie fiku miku (oszczędzę Wam szczegółów, chociaż mnie korci, żeby się tu wywnętrzyć i poskarżyć na swoją niedolę), że wyszłam od niego już nie taka sama. Obolała czyli. I to się wcale nie miało zmienić w dniach kolejnych.
Po wyjściu plan był taki, żeby dotrzeć do hotelu (przypominam, że pęcherze na nogach, bo nowe buty itd), więc powolutku, zamiatając noga, spacerkiem turysty, przeszłam przez centrum do hotelu. Nowe sklepy, nowe miejsca, jedynie ulica Bohaterów Getta jakby wyjęta z moich wspomnień, zupełnie niezmieniona, nawet stary sklep z lampami i kantor w tym samym miejscu. Fajnie, wreszcie coś znajomego. Zakupy drobne, ale radujące każdą babkę, jakiś krem, lakier do paznokci, gazetka, książka, sam mniód.
Hotel. Nazywa się Janusz, od imienia właściciela. Nowoczesny wygląd, ale atmosfera rodem z małych, familiarnych hotelików europejskich, co uważam za idealne połączenie. Nie jestem osobą światową. Jeżdżę wprawdzie po Europie byłam w Stanach, mieszkam zagranicą, ale nie stać mnie na wypasione hotele, rzadko się w nich zatrzymuję. Ale jak już, cieszę się jak dziecko nowym piórnikiem. Ania pojechała zwiedzać, miałam więc komfort kąpania się i łażenia w gaciach po pokoju, spokojnego suszenia włosów (powiedzmy, bo te suszarki przybite gwoździem do ściany nie są łatwe w użyciu), pogrzebania w walizce, wywalenia wszystkiego na wszelkie powierzchnie płaskie, jakie tam były pod ręką. Włączyłam sobie telewizor, szukałam TVN24, co uświadomiło mi moje uzależnienie od wiadomości, znalazłam TVP Info, tyż piknie. Pogoda jak drut, słońce niesamowite, po prostu żyć nie umierać. Gdyby to nie było ryzykowne dla wszystkich trzech pięter hotelu, o łóżku nie wspomnę, skakałabym po nim jak Meryl Streep w Mamma Mia.
Wyszykowałam się jakoś, bo wiecie, w amoku radosnym zorganizowanie się wcale nie jest takie łatwe i wynurzyłam się z pokoju w celu obiadowania. A potem miały być spotkania, na co cieszyłam się bardzo.
Tylko ten ząb. Why me? Wszystko we mnie krzyczało. Czekałam na ten wyjazd od lutego, tak się cieszyłam, a teraz posuwałam po mieście z rozwierconą dziurą i poczuciem, że 'mnie się krzywda dzieje panie Popiołek'.
Poza tym po raz pierwszy odczułam przepaść pokoleniową na fotelu. Gdzie indziej już mi się zdarzało, ale na fotelu dentystycznym jeszcze nie. Otóż przyjmował mnie bardzo młody człowiek. Niewątpliwie nowocześnie wykształcony, kompetentny i w ogóle 'miszczu', ale co on wie o ... dawnych praktykach? Nic. A jak nie wie, nie zrozumie dlaczego stare baby boją się dentysty i chcą znieczulenie. Dlaczego myślą, że się da coś zrobić, bo jak człowiek lata tyle lat na księżyc, to dlaczego nie da się zęba wyleczyć tak, jak sobie tego wyobrażają? Że kiedyś ortodonta to była osoba, która głównie wyrywała zęby, żeby zrobić miejsce, moje przednie, które urosły jeden na drugi po prostu mi spiłowali, nałożyli koncajsy i git. I takie tam kombatanckie wspominki. Pan na 'styropianie nie spał, nie wie, w czym rzecz.
Za to onieśmiela, bo mówi mądre rzeczy, które od razu oznaczają, że cokolwiek ma się w gębie, jest nie w porządku. Tam wyrwać, tam zrobić, tam za głęboko, tam za szeroko, Jezusie!!! A ja cały czas do dentysty latam! Do tego jakaś nowa maniera się narodziła, jak u fryzjera, że cokolwiek zrobił dentysta poprzedni, jest do niczego. Nie tak wprost, ale wiecie, mowa ciała i półsłówka robią swoje.
Stres i jeszcze raz stres.
Pan zrobił co mógł. Widział mnie jeszcze kolejnego dnia, specjalnie wcześniej przyszedł, ładnie z jego strony i w ogóle mi pomógł, nie jego wina, że mi się przez lata wyrobiły kompleksy dentystyczne i nie umiem się tego wyzbyć.
Na drugą, równoleglą część zapraszam do Notatek Coolturalnych
Powoli wygrzebuję się z tych zaległości wrażeniowych :-)