czwartek, 2 maja 2013

Czy to dobrze, czy to źle?



Po czym poznać, że czas upływa? Po metryce oczywiście, po kolejnych zmarszczkach, po tym, że rodzi się 50-cio centymetrowy syn, a nagle się okazuje, że w żadnym sklepie nie ma spodni na dwumetrowego dryblasa. Po tym, że córka mówi do ciebie – oj matka, coś ściemniasz, a może już nie pamiętasz? No, ale życie zmienia się wraz z nami, niepostrzeżenie z dnia na dzień moda inna, coś dłuższe, coś mniej jaskrawe, a inne rzeczy już nie tak wywatowane. Nawet kolory włosów są inne, rudości mają inne odcienie, blond już nie tak żółty, albo nie tak biały.  Jednakże żadna z tym zmian nie jest nagła, przez to dzieje się to wszystko jakoś samo, gładko i bezstresowo.
Wczoraj przypadkiem trafiłam na odcinek ‘Na dobre i na złe’ z 2000 roku, jeden z pierwszych.  Serial nadawany jest od ’99 roku, czyli 'kupa ciasa' jak mawiał radziecki snajper z Czterech pancernych, chociaż mnie oczywiście wydaje się to mgnieniem zaledwie. Na dodatek dałabym sobie łeb uciąć, że córka była mała, a Wojtka na świecie nie było, a tym czasem okazuje się, że miał już 3.5 roku i nieźle posuwał na rowerku wokół bloku. Czyli córka ma rację nie dowierzając mojej pamięci. Foch. Oglądam taka nabzdyczona ten dwudziesty odcinek, bo nic nie pamiętam, zgroza. Przyznaję się bez bicia, może to i paszteciarstwo straszne, ale uwielbiałam go oglądać, bo medyczny, a wtedy tylko Ostry dyżur był taki, a ja z tych niespełnionych, co zawsze chcieli w białym fartuchu, ale boją się krwi.
Oczom nie wierzę. Szczęka mi opadła do ziemi, nie z powodu zajmującej akcji, ale na te zmiany, które widzę, a raczej to, co przed zmianami, czyli 13 lat temu. Doktor Zosia wygląda tak samo, i sama nie wiem, czy teraz tak młodo, czy wtedy tak staro. Jedyna różnica taka, że kiedyś nie sepleniła i w ogóle miała lepszą dykcję, czyli może faktycznie teoria mojego przyjaciela dziennikarza, że niektórzy aktorzy mają problem z mówieniem po zmianie zębów, chyba ma tu zastosowanie. Kuba to co innego, jakiś taki chudzieńki w szyjce, chłoptasiowaty, ale charm i uśmiech nadal ten sam, całkiem jak u ojca Mateusza. Poza tym Kuba wtedy był ‘na pan’ z Pawicą, za to ‘na ty’ z Brunem granym przez Pieczyńskiego (jakże ja rozpaczałam, kiedy on z serialu odszedł). Robert Janowski kudłaty, ale już szpakowaty. Jak to Janowski, wszędzie gra siebie. W tym odcinku chorego, czyli epizod, gra chłopak, który w ‘Na Wspólnej’ jest serialowym pierwszym mężem Jabłczyńskiej. Nigdy nie wiem, jak on się nazywa,  już wtedy wyglądał jak teraz, już wtedy grał i pewnie już nigdy się nie wybije. Zawsze mi szkoda ludzi, którzy coś robią, nawet może z pasją, ale czy to charyzmy brak, czy mistrzostwa – zawsze w ostatnim rzędzie; nawet taka jedna z Donegalu, co różne dziwne rzeczy pamięta, nie pomni jego nazwiska. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
A propos charyzmy – Daria Trafankowska.  Ani uroda wielka, figura wtedy już nie za bardzo, a jaka postać, do tej pory ją pamiętają. I człowiek nietuzinkowy, bo znajomi wciąż wzdychają boleśnie, kiedy o niej mówią. Miło mi było popatrzeć – nie wszystek umarła. Magdalena Stużyńska – młodziutka, śliczna i taka ‘cała jestem zębami’. Teraz przecież nie jest stara, wtedy musiała być zaraz po szkole, albo i w trakcie.
Sam szpital bardzo przaśny, a jakże moderny nam się wtedy wydawał. Jedno jest pewne, wtedy był równie nierealistyczny jak i teraz, i wystrój, i sytuacje i te mowy o dobru pacjenta ponad wszystko, nawet gdyby trzeba było łamać zasady. Napięcie - czy Zybert zgodzi się na transport pacjenta z innej placówki, gdzie koledzy lekarze nie potrafią mu pomóc? Dzielna Zosia, wraz z Kubą i Brunem podejmują się straceńczej, wydawałoby się, walki i ją wygrywają. Swoją drogą, czy ktoś kiedyś im umrze? Wiem, że nie taka jest rzeczywistość, ale chciałabym, żeby była i dlatego co tydzień zasiadałam przed telewizorem, żeby się łudzić.
Ten odcinek sprzed trzynastu lat uświadomił mi, ale tak miło, nie boleśnie, upływ czasu. Zagracony pokój lekarski, z rozwalonym kocem na kanapie, ekspresem, a raczej zaparzaczem do kawy z NRD, segregatorami i książkami wszędzie, ciasny, ciemnawy, chociaż przytulny, został zastąpiony wielkim przestronnym pokojem z szybą do zapisywania zabiegów, z komputerami podłączonymi do sieci (już nie mówiąc o prywatnych tabletach i laptopach używanych przez postaci dramatu), z wygodną kanapą i mnóstwem miejsca dla wszystkich. Największy szok, kiedy Kuba wyjął komórkę, myślałam, że używa jakiegoś sprzętu wojskowego, taka to była cegła. Niewielu wtedy takimi cackami mogło się pochwalić, co wywnioskowałam z tego, że Kuba odchodził od zmysłów, nie wiedząc, co się dzieje z gospodynią, która wyszła z adoratorem. Gdyby miała swoją komórkę (a teraz mają wszyscy), to by ją Kuba wydzwonił i się nie martwił.  A już najbardziej powalił mnie styl bukietu kwiatów dla Zosi – róże, gipsówka i takie nowoczesne wtedy (nawet sobie chowałam na zaś, wyciągając z różnych kompozycji) kokardy jak malowany papier. Szał kwiaciarzy. Mnóstwo tam takich niezamierzonych smaczków z życia. Muszę jeden odcinek nagrać i dzieciom pokazać, niech się dowiedzą, jak drzewiej bywało.