poniedziałek, 1 lipca 2013

Jak uczesać myśli? No jak?

Mija tydzień od powrotu z Polski, a ja do tej pory nie mogę zebrać myśli, jakoś ich uporządkować, a przede wszystkim zebrać się do kupy i coś napisać. Dzisiaj już potraktowałam to zadaniowo, bo zależy mi na tym blogu, na Was. Cały dzień wykonywałam jakieś dziwne ruchy, aż sobie pomyślałam, że jak nie teraz, to mnie chyba szlag trafi przez tą blokadę.
Wyjazd o kraju był trudny, to już wiadomo, nihil novi.
Ale też miły, dzięki przyjaciołom, którzy mnie przytulili do siebie, to wielka wartość i tego nie powinnam deprecjonować swoimi prywatnymi demonami.
W Polsce czuję się obco. Nie, nie na ulicy, nie że nie mogę się odnaleźć w sklepie czy banku, ale mentalnie zaczęłam odstawać i nic na to nie poradzę. Nie chcę tu wywoływać dyskusji, w komentarzach się z tego tłumaczyć, ale nie chcę też omijać szerokim łukiem - zaatakowało mnie od samego początku chamstwo, nieokrzesanie może raczej i nieuprzejmość rażąca, oraz smród niemytych ciał. I to nie w samolocie, czy nawet na lotnisku (gdzie ludzie czasem kilkanaście godzin w podróży), ale w autobusie miejskim czy sklepie na przykład.
Też nie jest to tak, że wszyscy tacy, ale wystarczająco dużo, żeby zauważyć. Oczywiście mogłabym mnożyć przykłady, ale nie chcę, bo to żałosne. Pojechała baba do swojego kraju i się skarży. Co poradzę jednak, że właśnie tak było. Prywatna firma przewozowa, która ma stronę internetową, zapisałam numer, dzwonię i tłumaczę, że nie mam dojścia do internetu, czy mogą mi podać godziny odjazdu. O 7.30 było dla mnie za wcześnie, poprosiłam o następną, nasłuchałam się inwektyw, na końcu rzucono słuchawką. W urzędzie panie miłe nawet, ale niektóre niepotrzebnie wyniosłe i niepomocne. Niektóre podkreślam.
Za to w sklepach, w kinie, transporcie miejskim ludzie, którzy powinni być służbowo naznaczeni uprzejmością (co oni sobie prywatnie myślą, to ich sprawa) - nie są. Co gorsza to często właściciele. Powiem to, bo się uduszę - mam wrażenie, że w Polsce niektórym ludziom się w dupach poprzewracało, nawet Ci, a może nawet głównie ci, którzy mają nieźle, są roszczeniowi, chamscy i ciągle narzekają. Natomiast ci ludzie, którzy widać cienko przędą, biedniejsi lub starsi, są uprzejmi i pomocni.
I żeby było jasne, nie miałam nie wiadomo jakich oczekiwań, nie obnosiłam się łańcuchami złotymi, których nie mam, nie zachowywałam się głośno, nie wychodziłam z żądaniami, wręcz na odwrót - byłam umęczona psychicznie, cicha, z opuszczonymi uszami i wdzięczna, aż za bardzo, za każdy przejaw uprzejmości. Może dlatego?
Nie stać mnie było na taksówki, wszędzie jeździłam autobusami, a najczęściej per pedes. Podczas jednego z rajdów przez miasto, zauważyłam kątem oka na wystawie jubilera anioła. Takiego niepozornego, ale wołał do mnie i ja go zauważyłam. Potrzeba mi było pocieszenia, chociaż takiego. Wchodzę do sklepu. Wielki jak dupa słonia, pusty. Na samym końcu pan sprzedawca, ale wiem, że też właściciel. Pytam go, gdzie ma anioły, bo wypatrzyłam takiego fajnego na wystawie i bardzo bym go chciała kupić? On pokazuje na gablotę za swoimi plecami. Stoję i grzecznie czekam, aż się przesunie i mi da zobaczyć, czy jest tam ten 'mój'. Ale on sterczy i plecami zasłania całą gablotę. Zajęty strasznie, coś tam dłubie. Akurat tam, w tym miejscu, w tym momencie nie mógł przerwać, chociaż miał klienta, który wyrazem twarzy, całym sobą manifestował potrzebę zakupu anioła. Powoli schodził mi z twarzy uśmiech, potem zaczęła mnie pokrywać jak mżawka rozpacz czarna, że ja tego anioła mieć nie będę, nie mogę dłużej czekać, a on się nie przesunie, już to wiem. Odwracam się na pięcie i odchodzę, idę długim sklepem, wzdłuż gablot - zegarki, pierścionki, łańcuszki i żadnego klienta. I ja z poczuciem, może bezsensownym, ale co poradzę, że tak się czułam, poniżenia, upodlenia konsumenckiego. Już wychodząc usłyszałam jego głos, coś tam mówił, żebym nie odchodziła, że on się teraz już odsunie. I tak było wszędzie. W kiosku, gdzie się po prostu ucieszyłam na widok książki (o zakupach papierowych więcej w Notatkach Coolturalnych), im bardziej to manifestowałam, tym bardziej pan był nabzdyczony.
W cukierni, wraz ze słodkimi wypiekami, sprzedaje się dobry nastrój. Tak zawsze myślałam. Ale nie, w naszej Poznańskiej panie są nie wiedzieć czemu strasznie sztywne i na granicy srogiego, wojskowego drylu. Zamawiaj, płać (wcale niemało) i spadaj. I to niezależnie od pory dnia i szerokości mojego uśmiechu.
Ach, miałam nie podawać przykładów, a jednak mnie poniosło.
I niech mi nikt nie mówi, że zdziczałam, czepiam się itd. Chowałam się w tym kraju, w tym mieście, pamiętam czasy, kiedy robiło się zakupy w spożywczym za rogiem, mama pisała listę i dawała pieniądze oraz siatkę. Jak się zapomniało z domu portmonetki, pani dawała sprawunki, a płaciło się potem. Dzieciaki zawsze dostały cukierka, dobre słowo albo ścierką przez łeb, w zależności, co się tam wyprawiało. Można było stać z nosem przyklejonym do szyby, gdzie stał baranek wielkanocny albo inne fajne rzeczy były i nikt nie krzyczał, ze się tę szybę brudzi. Sąsiedzi doglądali dzieci na ulicy, w zależności, gdzie się one bawiły. Wszyscy się znali, kłaniali się sobie i zawsze zamienili kilka słów. Sąsiedzi w bloku byli sobie życzliwi, a ci heterowaci w mniejszości i legendy sobie o nich opowiadano, taki folklor. Teraz też jest za rogiem sklep, ale pani nie wiedzieć czemu zła jak osa. Nie tylko dzieci się jej boją, ale i dorośli też.
W ogóle nie rozumiem, dlaczego ludzie u nas są tacy śmiertelnie poważni. Jak się człowiek zaśmiewa i zagaduje, to spotyka go mur - kuloodporny i dźwiękoszczelny. 
Oczywiście było też dużo miłych zdarzeń, ale te powinny być w zdecydowanej większości, a nie w niezdrowym balansie 1:1.
Nawet wyrzucałam sobie za-ostrość spojrzenia. Nic bliskim nie mówiłam. Dzisiaj moje dzieci pojechały do Polski i pierwsze, co usłyszałam, to, że straszna nieuprzejmość i smród w autobusie. Haha, lato panie, lato!
I pomyśleć, że jak napisał o tym Meller, o czym przypadkiem dowiedziałam się dzisiaj (o tym waleniu spod pach), szukałam czegoś innego i mi felieton wpadł na ekran, to go zjedli na surowo. Dziwne, przecież wszyscy to muszą widzieć i czuć, to powinno być raczej brane na wesoło, a nie walić kogoś między oczy, że się odważył o tym napisać. 
Paradoksalnie zdałam sobie też sprawę, jak bardzo tęsknię za Polską, za codzienną prasą, która moim zdaniem jest bardzo ciekawa. Za przyjaciółmi, za polskim stylem życia. Gdyby tylko dało się połączyć dwa światy, tamten i ten, byłoby po prostu idealnie.
Przepraszam za te jęki, ale przelewało mi się z lewa na prawo i nie umiałam tego w sobie utrzymać. A ponieważ słowa same są czasem bezsilne, dodam tylko, że to powyżej jest w tonie żałości, nie złości