wtorek, 11 października 2011

Posrebrzane gody

Posrebrzane, bo jeszcze nie srebrne, dopiero 24.
Szmat czasu dla tych, którzy się dowiadują o naszym stażu, ale dla mnie i małżona zleciało nie wiadomo kiedy? Dopiero jak sobie powspominamy, zdjęcia pooglądamy, jacy młodzi, jacy kudłaci, watowane ramiona, małe dzieci - wtedy dochodzi do nas ile to już lat!
Nie zawsze było słodko, nie zawsze było dostatnio, ale mieliśmy szczęście, że umieliśmy się dogadać, mimo wczesnych lat młodych, durnych i chmurnych, walk kogutów - jednak żyć bez siebie nie umieliśmy i wszystkie te trudności, jakieś różnice podczas docierania się i ścierania tytanów :-) były niczym w porównaniu z tym, że nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. Właściwie teraz jest najlepiej, już nie tylko znamy się jak łyse konie, ale nauczyliśmy się sobie ustępować, a wraz z mądrością życiową przyszła też inna optyka i podejście do wielu spraw.  Cieszę się, że starzejemy się razem i mam nadzieję, że z tej powłoki srebrnej dojdziemy nie tylko do czystego srebra, ale i złota i diamentu i brylantu i czego tam jeszcze nie ma, za sto lat.

Trochę ta nasza rocznica wczorajsza nie za bardzo była wystrzałowa, bo jakąś infekcję mam i mi szumi w uszach i martwię się oczami i w ogóle jestem obraz nędzy i rozpaczy. Na dobrą restaurację nie było chęci, bo daleko jechać, a do byle jakiej, to już woleliśmy w domu. Upiekłam ciasto, które mąż lubi, od córki dostaliśmy dobrego szampana i tak sobie spokojniutko, jak staruszki jakieś, spędziliśmy wieczór. Ale za rok, na 25 rocznicę zaszalejemy.


P.S. Czyż nie piękny ten obraz autorstwa Tadeusza Makowskiego?