Na koniec postanowiliśmy pojechać do Amerykańskiej restauracji niedawno otwartej w Letterkenny. Ciekawosć nas tam zagnała. Do tej pory żałuję. Wystrój nawet nawet, pani wita w drzwiach i nie możesz przekroczyć progu, dopóki się nie zaprowadzi do stolika, jak w najlepszych restauracjach. I to koniec podobieństw. Moze poza ceną, jak z Hiltona. Podają głównie beef burgers (napisałam z błędem 'gównie', czyżby freudowska pomyłka?) i ribs, czyli zeberka. Dobra, amerykańska kuchnia, ale co dla tych, którzy nie jedzą ani beefa, ani żeberek, może jakaś alternatywa? Okazalo się, żę kurczak Meryland, special for today, specjalnie zareklamowany na pierwszej stronie - wybył do Merylandu i go nie ma. Ups, ale wtopa, już na początku rozczarowanie. A wystarczyło zdjąć kartkę. Tłum obsługi, ale z myśleniem jak widać cienko. Okazało się, ze Boston Burger, który spodobał się mężowi kosztuje 10.95 (ceny podaję w euro), z frytkami. Ale mąż nie chce frytek. Nie ma sprawy, nie dostanie frytek, ale zapłacić tyle samo i tak musi. A ja bym chciała zamiast beefa, kurczaka - ok, ale do ceny beefa muszę dopłacić 2 euro. czyli będzie kosztować 12.95 nawet jeśli bez frytek. Dodatkowo cola za 2.50 (w plastikowej szklance), ale dolewka do woli. Ileż można wypić tego płynu? Czepiam się. No nie wiem, jest recesja, super stek wraz z napojem do wydatek od 12-15 euro, z dodatkami itp. Tutaj buła z kotletem, wcale nie jakieś frykasy, bez dodatków jeśli nie liczyć marnego ogórka, z kawałkiem sera to 13.50, z kurczakiem 15.50. Good luck and good bye.A tak w ogóle to do pupy z takim chorowaniem. We wtorek mąż zarządził sprzątanie szafy - ty nic nie będziesz robić, leż sobie, będziesz tylko decydować co zostaje, a co nie - ale mi relaks. A miałam czytać. w środę musiałam pojechać do Letterkenny, bo miałam zobowiązania, a miałam czytać i chorować. W czwartek musiałam z mężem do szpitala, a miałam czytać i chorować. A dzis muszę trochę ogarnąć dom i będę leżeć i czytać. Może wreszcie.