sobota, 25 stycznia 2014

O psie, co lubi wodę, palcu, co nie lubi kołków i synu, co mu nowe starym się wydaje

Mój pies jest zdecydowanie porąbany. Mamy teraz słońce, leży pod kocem i śpi, a jak chrapie do tego. Jak lał deszcz, wylazł w ulewę i ganiał króliki, po czym usiadł pod drzewem, wąchał powietrze i mókł. Nie chciał wrócić, a do tego wiało strasznie. On tak często.

Ja, jak to w sobotę, miałam sprzątnąć dom, ugotować coś, poczytać. Ale palec lewej stopy tak mi się daje we znaki, że chyba nic nie zrobię. Kurczę, okazało się, że połamany w dwóch miejscach, na ukos trzaśnięty i do tego w poprzek wyżej. Taki mały, a tak się rozpadł w drobiazgi. Pojechałam do szpitala, bo mi specjalista radiolog kazał, konsultował się ze szpitalnym i tego samego dnia jeszcze polecili się stawić do specjalisty. A kiedy dojechałam, okazało się, że nie kwalifikuję się, żeby specjaliście tyłek zawracać, zataśmowali po raz drugi, tylko teraz mi takiego kołka dołożyli i tyle.
Po tej wizycie boli jeszcze bardziej i chodzić już nie bardzo mogę, bo kuleję (ile można, biodro mnie boli i kręgosłup już też). Czy to możliwe, żeby było gorzej, co oni mi tam zrobili? Nic, czekam, może się uspokoi.
No i zgłosiłam do GP czyli rodzinnego, ze najpierw była histeria, ze mi będą zespalać czymś tam, bo się krzywo goi, a teraz już nie ma problemu i kołek z ligniny wystarczył.
Napieprza za to zdrowo, a nie bolał już tak bardzo, jedynie po zdjęciu butów i po założeniu.
Czekam na odzew, bo się lekarz zdenerwował i bedzie pisał do szpitala o wyjaśnienie sprawy.

Wojtek pojechał na finały mistrzostw krajowych do Dublina w koszykówce, w swojej grupie wiekowej. Jego drużyna grała, ale pucharu niestety nie zdobyli. Syn 'zdewastowany' jak to mówią po angielsku. Przykro mu. Chociaż nie grał, bo ma kręgosłup obolały, też miał prześwietlenie, czekam co powiedzą.
Jakieś takie połamańce z nas w nowym roku.

Mnie to nawet wstyd, że taka niepełnosprawna jestem. To jednak okropne, jak człowiek nie może czegoś zrobić, trzeba się tłumaczyć, nie daję rady, bo głupi palec. Wojtek też widzę, że ma problem z tym, że gorzej mu, że ból w nodze, w plecach, ukrywa to przed nauczycielami, cierpi na niewygodnym krześle, robi jakiś projekt na zajęciach z pracy w drewnie, schyla się, boli go, a nie powie.

Wczoraj oglądał jakiś film z Marcinem. Pytam go jaki? przez telefon rozmawialiśmy i on mi na to, że nie pamięta tytułu, że mam się Marcina zapytać, że to jakiś strasznie stary z lat 90tych był. No żesz cholera, jaki stary?
Dla niego pewnie tak.
Okropne

A ja wczoraj z kolei oglądałam film Niemożliwe, o tsunami i rodzinie, która została rozdzielona. Myślałam, że tak sobie popatrzę, jakiś tam kolejny katastroficzny, ale co innego, jak wymyślają koniec planety i takie tam, a co innego, jak to taki realistyczny. Myślałam, że mi serce siądzie, tym bardziej, że tam trzech chłopców małych było. Woda to straszny żywioł.

piątek, 17 stycznia 2014

Apdejt czyli jak tam sprawy, jak tam zlewy

Gdzieś mi wcięło pasek. Nie taki od spodni, ale nawigacyjny blogspotowy i to tylko w przeglądarce Chrome, bo widzę, że Mozilla Firefox wyświetla, ale z kolei tam jakieś reklamy mi się zaczęły na szczycie ładować, więc zrezygnowałam z używania. Macie na to jakąś radę?

A poza tym wiele się działo, takie doły zaliczałam, że szok.
Najpierw zmarł mój znajomy, który był jedną z pierwszych osób, z jakimi się tu zetknęłam. Ok, stary lekuchno było, ale bez przesady, jak na nasze warunki, w końcu to nie średniowiecze, młodzieniaszek.
Dużo palił, ale poza tym w normie, no dobra - nie jadł i kawę lubił w dużych ilościach, to go pewnie, cuzamen do kupy, zabiło. No i rak, ale nie tylko on. Nie rzucaliśmy się sobie na szyję co tydzień, ale smutno wiedzieć, że go już nie ma.

Miałam krótki wyjazd do Polski, ale zanim jeden wieczór w Dublinie. Tam wymieniłam książkę w Easonie, ale mój palec połamaniec u nogi, nie dał mi nic więcej podziałać, więc kawa i Yamamori najpierw, a potem spotkanie z blogerami irlandzkimi. Sławek to zorganizował, przyklasnęło wielu, ale koniec końców było nas kilka osób. No i dobrze, bo i tak nie da się pogadać ze wszystkimi, szczególnie, że to było na kręglach. Miałam zamiar skopać im tyłki, ale nieczynna stopa to uniemożliwiła, tak więc udałam się tam w celach gadatliwych, to umiem najlepiej.
Po grze udaliśmy się do domu jednego z blogerów, takie spotkania lubię najbardziej, bo można pogadać i posłuchać muzyki, jaką się lubi, a nie jakieś łomoty. Tym razem Peter grał na gitarze do wtóru naszym rozmowom, więc w ogóle czad. Jak za studenckich czasów.

No, a rano wylot do Polski. Stres do kwadratu stresem poganiał, aż doszło do takiego momentu, że myślałam, że wylewu dostanę. Poważnie. Siedziałam na krześle, rozmawiałam z panią pewną urzędniczką i myślałam sobie, żywcem tego na klatę nie wezmę, nie zdzierżę, to już za dużo.
Okazało się, że człowiek to jednak silna bestia nie do zabicia, żyję. Sprawy mamy pokomplikowane są jeszcze bardziej niż były, jakbym nie prostowała, wychodzi odwrotnie albo z czasem znowu się skręca, co najmniej jak włosy prostowane, co w wilgoci w pierścienie się zwijają. Ten efekt jojo jest taki, ze za każdym razem coraz trudniej. Albo sił już nie staje.

Za to nadal kuśtykam i to mnie martwi. Wrociłam wczoraj w nocy, próbowałam prześwietlić nogę dzisiaj, ale mi się nie udało.

Jak zwykle, kiedy mi jest ciężko na duszy, wynajduję sobie piosenki afirmacyjne. Dzisiaj podczas sprzątania słuchałam radia zamiast audiobooka, bo mi się zapodziała gdzieś mp3jka
Ten utwór poniższy usłyszałam w Starbucks podczas kupowania kawy i głupio mi było spytać, co to i kto to, a strasznie mi się podoba - Pharrell Williams Happy - tytuł adekwatny do potrzeb


Kiedy to leci nie mogę przestać kręcić i potrząsać oraz obracać każdą częścią ciała oddzielnie, budzi się we mnie czarna krew.
A jak człowiek się tak wygina i podryguje, to chyba się coś wytwarza, endorfiny chyba nie, bo to za mały wysiłek, a moze? W każdym razie jakoś lżej się robi. Muszę poszukać tego wykonawcy na Spotify.

A tę drugą usłyszałam dziś po raz pierwszy i się do mnie przykleiła na cały dzień.


Zapomniałabym opowiedzieć, o mojej drodze do bramki na lotnisku, z tym połamanym palcem zdecydowałam się poprosić o podwózkę. I oni mnie sru na wózek inwalidzki. Najgorsze doświadczenie lokomocyjne w moim życiu. Pcha facet ten wózek, wszyscy się na mnie gapią, a jak czuję się jak w samochodzie jadącym bez mojej kontroli, bo nie mam kierownicy. Okropne, myślałam, że ludzi rozjedziemy. A potem mnie wysadził i podjechał taki mały samochodzik jak na polu golfowym i pognaliśmy rączo do bramki, wszystkiego kilka minut radochy. Oczywiście wzbudza człowiek zainteresowanie, kiedy tak 'z fasonem wozem' podjeżdża, podczas, kiedy reszta się wlokła kilometrami na nogach, ale cóż, ból zwyciężył wstyd.
Ale do samolotu wózkiem i czym tam, sama nie wiem, jak oni to robią - dźwigiem? - nie dałam się już wsadzić. Kuśtykałam dzielnie, a potem przespałam cały lot, jak nigdy.

piątek, 3 stycznia 2014

Gdyby kozak nie skakał, to by sobie nie złamał

Przyszłam wczoraj z pracy, po zakupach na dodatek, i jakoś mnie zmogło (to pewnie przez nadchodzący sztorm, o którym nie wiedziałam, a jestem wrażliwa na te zmiany w pogodzie). Położyłam się na chwilę lekko się zdrzemnąć. Prawie nigdy tego nie robię, nie mam w zwyczaju podsypiać w ciągu dnia, to i mnie pokarało. Córka w międzyczasie zrobiła swój popisowy obiad (jeden z wielu, tym razem risotto truflowe ze szparagami i parmezanem z dodatkiem upieczonej polędwiczki wieprzowej). Zawołali mnie, już byłam wybudzona, ale jakoś tak niefortunnie się zerwałam, zatoczyłam, wyrównałam pozycję, coś tam chciałam zrobić, nie pamiętam, w każdym razie ruszyłam przed siebie i jak nie przywalę stopą, odzianą tylko w pończochową skarpetkę, w nogę łóżka, gwiazdy mi w oczach stanęły. Patrzę na stopę, a tam palec pod dziwnym kątem przechylony, zanim coś wymyśliłam, zanim bezmiar bólu do mnie dotarł, piętą zdrowej nogi przesunęłam palec na właściwą pozycję. Coś strzeliło i tyle. Za moment dotarło do mnie, jak mnie boli. Gdyby to nie był obciach to bym wyła chyba. Mało jestem odporna na ból chyba. To jeszcze zależy na jaki i kiedy, ale teraz wydaje mi się, ze niedobrze to znoszę.
Wydawało mi się, że jak to była dyslokacja, to zaraz przjedzie, ale spać w nocy nie mogłam, chociaż mi Wojtek z Michaliną zawinęli taśmą medyczną dwa palce razem dla usztywnienia tego poszkodowanego. Nawet ciążenie kołdry mi przeszkadzalo, już nie mówiąc o psie, który się kręcił jak gówno w przerębli. Ten nadchodzący sztorm go pewnie też niepokoił.
Rano obudziłam się już w oku żywiołu, gwizdało i lało ciężkim deszczem w szyby. Mąż już w pracy, ja też powinnam iść, ale postanowiłam jednak pojechać wcześniej do lekarza.
Mój GP powiedział, że oczywiście nie jest w stanie stwierdzić czy palec był wybity, pęknięty czy co, bo nie mamy jak prześwietlić, drogi zalane, nie ma co jechać do gminy do szpitala, zawinął tak jak był, bo się okazało, ze to jedyne, co się w takich sprawach stosuje i tak, dał list do szpitala na jutro jakby co i puścił wolno.
I tak sobie na lekach kuśtykam.
Niby miałam siedzieć i nic nie robić, ale musiałam jednak jechać do pracy, bo ta wichura i podtopienia wyłączyły z ruchu część personelu, day centre nieczynne, ale wysłali mnie do takiego domu, gdzie mieszka tylko kilka osób. Tam trzeba było trochę pomóc i ugotować im obiad, co zrobiłam i mnie już o pierwszej do domu puścili.
Od razu musiałam się tu pożalić, ale zaraz pakuję się pod koc, poczytam prasę i książkę. Jedyny plus tego przypadku-wypadku, bo rwie jak cholera.