sobota, 16 czerwca 2012

Litry melisy nie pomogą. Pussling i Tosia już w domu.

Kilka godzin do meczu,miejsca sobie nie mogę znaleźć. Czuję, jakby moje serce nie znajdowało się w klatce piersiowej, a na wierzchu, gdyż z byle powodu szklą mi się oczy -  kiedy widzę kibiców, kiedy widzę gigantyczną flagę uszytą do rozwinięcia na stadionie podczas śpiewania hymnu dzisiaj, jak mówią o piłkarzach, kiedy pokazują małe dzieci szykujące się na wieczorne emocje... W tle mam włączony telewizor i cały czas słucham o piłce. Nie przeszkadza mi jej nadmiar w TV, a wręcz odwrotnie, cieszę się, ze nie ma tam grama polityki, ani Palikota z Biedroniem u boku, ani Kaczyńskiego, ani Tuska, nieważne moje preferencje polityczne, w ogóle nie chcę ich oglądać i cieszę się, że nikomu nie brakuje tych tematów, że nikt się nie upomina. Prowokacja Kory, czy jakkolwiek to nazwać, bo nie wiem, jaka tam prawda w końcu zatriumfuje, też zniknęła w mediach, czyli nawet 60 gramów jej psa nie przebiło się na pierwsze miejsca. Za to dużo jest radości, poczucia sukcesu, i takiego, że się Euro jakoś odbywa bez szwanku, że obcokrajowcy się dobrze u nas czują, że dzieje się wiele dobrego, około-piłkarskiego, co odczują nawet ci, którzy nie bardzo się tym emocjonują, ale i występ naszej drużyny daje wiele wzruszeń i satysfakcji. Oby tak dalej.

Nie wiem, czy zauważyliście, ale dziadowska piosenka Koko Euro Spoko, która wybitnie mi się nie podoba, ku mojemu zaskoczeniu i wielkie radości (znowu), w ogóle jest nieobecna w telewizji, nie śpiewają jej kibice, nie epatują nas clipami w TV, a już sie martwiłam, że mnie będą nią męczyć. Panie z Jarzębiny czy innej Kaliny, podobno są oburzone, ze tak się dzieje. Spodziewały się sławy. Nie winię ich za to, zaśpiewały jak umiały, ale bez przesady, hymn kibiców to to nie jest i być nie może.

A poza tym nie daję się, wysyłam kolejne CV. Jest dużo miejsc pracy, ale dla kelnerów i barmanów, a ja nie mam doświadczenia w tym kierunku i nie chcę już kolejnego zdobywać, bez przesady, szukam nadal w swoich dziedzinach.

Córka wczoraj wieczorem przywiozła do domu kotki, które wzięła od mojej przyjaciółki Izy mieszkającej w okolicach Dublina. Już je widziałam, niedługo po urodzeniu, ale teraz po kilku tygodniach są tak urodziwe, że aż mi żal, że nie mam okazji tam pojechać i je trochę potulić, pomiędolić i ukochać.
Chłopiec i dziewczynka, jemu nadali imię Pussling, a samiczce Tosia. Pussling w skrócie Ling, jest imieniem kota Marka, którego miał, kiedy był małym chłopcem. Pussling jakby wiedział, że jest bardziej Marka, bo się z nim nie rozstaje. Tosia będzie bardziej Michaliny, chociaż wiadomo, że oba są ich i kochane są oba, ale wiadomo, jakiś podział się naturalnie utworzy, bo każde z nich będzie chciało mieć przynajmniej jednego kota na kolanach, haha.


Cieszę się ich radością, że mają swoje zwierzaki, tak marzyli o kotach.
Gdyby ktoś był zainteresowany, Iza ma ich jeszcze kilka, mogę dać namiary. 

Poza tym skończyłam słuchać Gry o Tron na audiobooku (piszę o tym tutaj)
Jestem pogrążona w rozpaczy, bo drugiej już nie ma tak zrealizowanej i będzie trzeba papierowo czytać, co normalnie nie byłoby nieszczęściem, gdyby nie to, że ten akurat audiobook jest zrobiony wyjątkowo. No cóż, takie życie, że jak coś jest bardzo dobre, to nie można mieć tego w nadmiarze, bo przestaje być wyjątkowe. Teraz słucham Lato nagich dziewcząt Fleszarowej-Muskat w wykonaniu Ewy Kasprzyk. Tyż piknie. I książka dobra, stara dobra proza polska.

A wczoraj seans kinowy, najpierw Róża, potem Gliniarz film irlandzki. Oba świetne każdy na swój sposób, będzie o nich na Notatkach Coolturalnych. Na Róży byłam nieustannie wstrząśnięta. Ważny film. Gliniarz na odreagowanie, śmieszny, ale też bardzo prawdziwy. Wiem, co mówię.

Idę sobie, bo mi mózg z emocji paruje i myśli zebrać nie mogę.