środa, 12 marca 2014

O egzaminie, co mnie o mało nie zabił i o serialu, co jest zabójczy

Zaplanowałam to z zimną krwią. Wiem, że dzisiaj ostatni dzień w miarę luźny, potem sprzątanie i przyjeżdża córka, inne obowiązki, praca, więc dzisiaj założyłam, że kiedy skończę swoją zmianę, wracam do domu i żeby się waliło i paliło, nic nie robię, siedzę w fotelu i czytam, albo serfuję po sieci. Zaczęłam od przeczytania poczty i zaległych wpisów na zaprzyjaźnionych blogach. Przepraszam, że nie wszędzie komentowałam, ale czasem nie mam nic mądrego do powiedzenia, a jestem tak do tyłu z tym, co się u Was dzieje, że wolałam po prostu poczytać niż pisać. Poza tym jeszcze mam w planach książkę i wieczorem trzeci sezon The Killing, duńskiego serialu, który jest po prostu zajebisty.
Chrzanić poprawność językową.

W piątek miałam egzamin na zakończenie kursu o demencji i chorobie Alzheimera. Nie tam żadne udawanie, że sprawdzają wiedzę, tylko dwie prezentacje do przygotowania, jedna po drugiej. Pracowaliśmy w grupach, mieliśmy wybraną postać pod fikcyjnym imieniem, ale prawdziwa osoba z naszego doświadczenia, a nawet może i taka, którą się zajmujemy. Wybraliśmy na samym początku babeczkę z chorobą Alzhaimera stadium 6-7. Bląd. Huuuuge mistake. Bo w tym stadium to osobnik prawnie już nic nie może sam, a i możliwości aktywizacji marne. No i się męczyłyśmy cały kurs, bo miałyśmy wymyślić na przykład, co będziemy robić w tygodniu z nią, nic nie pasowało, bo przecież na drutach nie, tańczyć nie itd.
Dyskutujemy nad pierwszą prezentacją, a ja widzę i wszyscy inni też, że jedna z dziewczyn w mojej grupie jest jakaś taka nieswoja. Okazało się, że tak się spieszyła na kurs, że wjechała w samochód szwagierki, zmasakrowała jego bok i teraz nie ma do niczego głowy, bo pieniędzy brak, a tam duże koszty. Do tego mężowi nie powiedziała, bo on ciężarówką gdzieś pojechał i bała się, że jeszcze i on wypadek spowoduje. Takie buty. Przepraszała, ale powiedziała, że głowy do niczego nie ma. Druga z kolei powiedziała, że po pierwsze nie rozumie połowy słów z tekstu (ona nie rozumie? to co ja mam powiedzieć, przecież to nie mój język), poza tym tak jej serce ze stresu krew pompuje, że czuje ją  w ustach i nie sądzi, żeby dala radę coś wymyślić.
I zostałam sama z całym egzaminem, co miał być grupowy. Patrzę na pozostałe trzy drużyny, tam praca aż wre, każda coś pisze, a moje panie miłe i w ogóle świetne, ale mało pomocne. Jakby ich nie było wcale. Zaczęłam ścigać się z czasem i swoją niemocą, ze strachu, że nie dam rady, rozum mi odjęło, sama już nie wiedziałam, co czytam. I co piszę. A wykładowca odlicza czas
- macie jeszcze 15 minut.
A ja mam jeden moduł napisany.
- Kochane, jeszcze 5 minut, wystarczy?
- Tak, wszystkie chórem krzyczą, a jak mam ochotę wstać się wydrzeć jak opętaniec - jakie kurwa 5 minut? Ja tu sama wszystko piszę, nie dam rady!
Nawet w połowie nie byłam. A to trzeba wszystko na wielkie płachty papieru markerem grubym wypisać. Noż chyba się z - nie powiem czym - na łby pozamieniali, jeśli myślą, że dam radę - tak sobie w głowie perorowałam, jednocześnie pisząc na tych kilometrowych kartkach papieru. To, co już miałam, sru na ziemię i dalej, kolejna. Jak maszyna. A te kobiety siedzą i oczy wytrzeszczają, a jedna mówi - ja tego nie powiem, nie mam mowy. Mówię do niej, tylko przeczytasz, inaczej egzaminu nie zaliczysz, cały wysiłek na marne, a w duchu - a spieprzaj mi tu z tymi histeriami, tego mi jeszcze brakowało.
Podchodzi wykładowca, fantastyczny facet w przedemerytalny wieku i mówi - ale to jest wspaniałe, tak w grupie pracować, czy nie? Oczywiście, fantastyczne, tak się dzielimy pracą, idzie jak z płatka.
A w duchu - czy Ty do h... pana nie widzisz, że ja tu wszystko sama i nie zdążę? Fuck, fuck, fuck.

I zdążyłam. Kolejność zapisków ustalałam już na czuja, sama do końca nie wiedziałam, czy dobrze. Pomyślałam, że jakby co, to przytomność stracę, nie będą mnie mogli podnieść, wezwanie karetki z dźwigiem trochę potrwa, egzamin odłożą.
Panie puściłam do czytania pierwsze, jak coś nie tak, to wyjdzie na nie, że bredzą.
No, ale poszło dobrze, za pierwszy dostaliśmy 87,5%, za drugi 90%

Przyjechałam do domu, coś zjadłam, z tępym wyrazem twarzy obejrzałam jakieś tańce w TV i padłam o 21szej do łóżka. Taka sytuacja.