sobota, 12 lutego 2011

Dzwonnik i pannica Julia stawiają mnie na nogi, chociaż garb tego pierwszego i mnie się udzielił

Ja Was proszę, niech któraś tu przyjedzie i mnie palnie w łeb! Na co mi to wszystko???
Na nic nie mam czasu, od tygodnia nie usiadłam wygodnie w fotelu, nie poczytałam ani książki, ani gazety, nawet nie jadłam porządnego obiadu, bo go nie ugotowałam, a chłopaki uznali, że sobie coś tam usmażą i git. Nie mogłam go ugotować, bo mnie nie było w domu. Ostatnio ze zmęczenia nie mogłam pół nocy usnąć. Masakra.
Po pierwsze praca, wiadomo, trzeba pracować, żeby żyć, więc nie ma co marudzić.
Po drugie kursy, z irlandzkiego, który jest cholernie trudny, nie moge zrezygnować. Im dalej w las, tym gorzej. Wszyscy są tak szczęśliwi, ze ja się go uczę, tak mnie chwalą, tak się rozwodzą nad tym, jakie to wyjątkowe i superowe, że mi wstyd powiedzieć, że mi się nie chce. Zresztą, może to przejściowe? Może wraz ze słońcem mi przejdzie ta niechęć?
Photoshop - bardzo chciałam, ale już widzę, że niewiele się nauczę. Duża rozbieżność wiedzy w grupie. Mam takich, którzy zapominają tego, czego się już nauczyli, a żeby nowy materiał wprowadzić ta wiedza jest potrzebna, wiec im się powtarza i... nie ma czasu na nowy material. Ja zwariuję.
Po trzecie - Konferencja Mediów. W czwartek od 11 do 4 pisałam w Letterkenny przemówienie. Musiałam tam dojechać, 2 godziny w tej i z powrotem. Jakieś zakupy - plus godzina. Czyli od 10 do 6 nie było mnie w domu. Wróciłam zmęczona i skołowana. A to przemówienie muszę jeszcze raz przepisać, uzupełnić, bo mam pomysł na nowy paragraf i się go nauczyć. W piątek cały dzień na tej cholernej konferencji i po co? Zmienię świat? Będę słynna i kochana? Będzie z tego praca? Wątpię. Ech, a takie fajne książki czekają w kolejce do czytania.
Chyba więcej uśmiechu i miłości miałabym z tego, że zostałam w domu i coś fajnego ugotowałam, a potem miałam czas usiąść z moimi chłopakami i niespiesznie zjeść. Bo na takich konferencjach, wiem z doświadczenia, ciekawych ludzi się nie spotyka, a jak tak, to i tak nie ma jak z nimi dłużej pogadać. Myślę, że korzyść społeczna jednak znikoma, a nieobecność w domu, nie do zastąpienia.
Nie to, żebym jakiś stary kapeć była, ale zauważyłam, że mi się życie rodzinne rozchodzi jak guma w starych gaciach, bo mnie nie ma, niedopilnowane, palenisko wygasło, chłopaki robią sobie jakieś kawalerskie jedzenie i w ogóle źle to wygląda.
A ja mam garba ze zmęczenia, jak ten dzwonnik z Notre Dame. Żebym jeszcze tak pięknie umiała śpiewać jak Garou. Wkleję tu, dla swojego relaksu i Waszego, jeśli znajdziecie cierpliwość, zeby tego posłuchać, piosenkę z musicalu Notre Dame de Paris. Zapoznała mnie z nim przyjaciółka Milena i od tego czasu jestem jego wielką admiratorką. Słucham płyty przynajmniej raz w miesiącu.

Drugą płytę z musicalu Romeo i Juliet, o którym też mi powiedziała milena, kupiła mi Blueberry. Albo na odwrót, już nie pamiętam. Dziękuję

Jak to zwykle bywa, kiedy już jestem przygięta do ziemi i na nic nie mam siły, muzyka stawia mnie na nogi. Od razu wynalazłam niezwykle energetyczny utwór z Romeo and Juliette i też wklejam. Posłuchajcie i Wy, najlepiej niezwykle głośno