sobota, 24 marca 2012

Nie wierzę w bałagan

Nie ma to jak dobrze, uczciwie przepracowany dzień w domu. Sprzątaliśmy z synem górę domu, czyli jego i córki królestwo. On sobie tam co tydzień sprząta sam, ale wiadomi, młody jest, uczy sie dopiero, więc co jakiś czas wchodzę na wyżyny i razem porządkujemy wszystko. Oczywiście wynieśliśmy cały wór za małych na niego ciuchów, przy okazji konstatując, że nic mu nie zostało. Drugi wór papierów i innych śmieci plastikowo, kartonowych. Powymiatane, poukładane, pościel przetrzepana, przewietrzone. Podoba mi się taka robota. A przy okazji spędziłam czas z synem, bezcenne. Ten, kto ma w domu dziecko powyżej 15 roku życia ten wie. W tym wieku to się już ze starymi za dużo czasu nie spędza, odcina się pępowinę i wystarczy, ze gdzieś tam są, ale żeby na nich wisieć to nie. A ja bym jeszcze chciała. No cóż, jakoś się muszą wprawiać w samodzielności. Dlatego takie dni, jak ten, bardzo sobie cenię, bo można pożartować, pogadać. O ile mnie kurwica nie strzeli, bo czasem jak wywlekam skarpety spod łóżka, to się zdarza. Ale staram się hamować i tłumaczyć, że odłożenie rzeczy byle gdzie zajmuje dokładnie tyle samo czasu, co odłożenie go we właściwe miejsce. A utrzymywanie porządku ułatwia życie. Takie jest moje zdanie i niech mi ktoś tu nie zaczyna o bałaganie artystycznym i innych bzdurach. Nie ma czegoś takiego, jest albo bałagan, albo porządek.
I nie wierzę, że bałagan może przynosić coś dobrego, twórczego. Luz można osiągnąć również w czystym otoczeniu. 

Po 16tej syn poszedł do szkoły koncertować (jakieś występy kapel tam były, między innymi jego), mąż w pracy dziś do późna, a ja pozmywałam po obiedzie, na końcu wszystkie podłogi, potem prysznic, a teraz siedzę w pachnącym domu i cały wieczór przede mną.
Uwielbiam to.
Miłego weekendu