poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Let's take a wild run with the dogs tonight in suburbia...

Wieczór w domu. Za oknem pada, mąż właśnie przywiózł syna z siłowni, co jest znakiem, że można zakończyć już dzień aktywny, przebrać się w dresy, władować się pod koc i poczytać. Mąż na jednej kanapie, ja na drugiej, mniejszej sofie. Co mnie podkusiło włączyć wiadomości? Cały dzień nie oglądałam, poczułam niepokój, że może coś... No i wykrakałam. Wybuch na maratonie w Bostonie. Obejrzeliśmy kilka doniesień z miejsca zdarzenia, posłuchaliśmy ekspertów, ale po godzinie już nie mogłam znieść tego, już za dużo nieszczęścia.
Wyłączyliśmy telewizor, gra teraz radio Stare przeboje, czy jakos tak. Leci Pet Shop Boys, mąż 'u siebie' czyta, ja 'u siebie', ale oboje mamy na twarzy szerokie uśmiechy. Bo te stare piosenki niosą za sobą wspomnienia, naszych pierwszych chwil razem, młodości, upalnego lata w Mielnie czy Łebie, albo wypadu na Mazury, albo zimowego wieczoru, kiedy jechaliśmy granatowym dużym fiatem przez centrum Warszawy, muzyka grała, my może byliśmy po kolacji w Europejskim?
Nawet nic do siebie nie powiedzieliśmy, tylko rzuciliśmy okiem jedno na drugie, z tym uśmiechem i wiedzą wielu chwil razem, wielu lat razem, słów już nie trzeba.
Fajne są takie chwile, kiedy całe lata za nami, a człowiek nie żałuje ani jednej minuty i wie, że jeszcze wiele przed nim.
A jeśli nie, to dobrze, że tego nie wiemy. Po co?