środa, 30 listopada 2011

Rączy jak ślimak

Dzisiaj pojechałam odwiedzić kuleżankę blogową (z Błękitnej Biblioteczki), oczywiście jak to my, rozmowy o książkach, ale i o życiu. Ale o książkach głównie.
Wracałam od niej po południu, pogoda straszna, nie dość, że wichura, to jeszcze ulewny deszcz. Dokładnie tak, jak przewidzieli w prognozie. A jak tak się sprawdza, to może się okazać, że śnieg przepowiadany też może się ziścić, oby nie, bo ja mam 4 wyjazdy do Letterkenny zaplanowane.
Ale ja nie o tym chciałam - na drodze zaraz przed Gweebara Bridge zobaczyłam ślimaka. Ale jako to był ślimak !!! Gigantyczny.
Piękna, kształtna muszla była wielkości mniejszego jabłka, sunął sobie po drodze, nie zważając na samochody, a może i zważając (kto go tam wie?). Myślę, że sunął, bo był w stanie rozwiniętym, czyli z tyłu 'domku' 'ogon' a z przodu dłuuuuuga szyja, stojąca pionowo, główka a na niej sterczące czułki. Przysięgłabym, że na mnie patrzył. Zwolniłam i zaskoczona, jestem przekonana, że miałam kontakt wzrokowy ze ślimakiem, ominęłam go i pojechałam dalej. A teraz żałuję, gdybym miała więcej oleju w głowie i nie była tak zaskoczona, zatrzymałabym się na środku (tam nie mam pobocza) i go przeniosła, a dopiero potem odjechała. Z drugiej strony tam jest milion zakrętów i mogło się tak zdarzyć, że by  mnie ktoś staranował na tej drodze. Może to lepiej, ale teraz myślę o ślimaku, czy on przeżył i doszedł na drugi konieć? Mam nadzieję, że tak, bo był, z powodu swojego rozmiaru, dobrze widoczny. On był naprawdę WIELKI.
Opowiadam moim chłopakom w domu, wielce zaaferowana o nim, a oni obaj w śmiech. Syn pyta - piłaś coś u Moniki? A mąż - co ślimak mówił?
Nie uwierzyli mi.
Strzeliłam focha.
Poszukałam w sieci zdjęć i znajduję nawet takie duże okazy - jeśli się nie brzydzisz zobacz TU
Lecę pokazać chłopakom.