poniedziałek, 17 października 2011

Boi dudek

Byłam rano u lekarza, po raz trzeci w ciągu ostatniego tygodnia i ten postanowił napisać list do chirurga i wysłać mnie do szpitala. Kto mieszka w Irlandii wie, że to oznacza przejście przez ostry dyżur, który jest jednocześnie swoistą izbą przyjęć, taka hybryda. Do chirurga normalnie na wizytę czeka się rok, chyba, ze coś poważnego, a u mnie głupia cysta, która mi sie odnawia.
Dygresja - co my z tymi cystami, najpierw Wojtek miał na jablku adama (a podejrzewali raka), dwie operacje żeby sie tego cholerstwa pozbyć. Potem Misia, niedawno, pisałam o tym. A na końcu matka, od której to wszystko pewnie mają, czyli genetyczne. A ja od kogo?
No w każdym razie mam ją na boku pod żebrami, boli jak cholera, dwa antybiotyki i nic. Trzeba do szpitala. Czeka mnie dobrych kilka godzin czekania. Ale nic to, biorę ze sobą trzeci tom Cukierni pod Amorem, czekanie mi nie straszne, bo to swietna książka. A jak mi nie będzie szlo czytanie, bo za głośno, bo oczy, to sobie audiobooka zapodam. Grunt to się nie bać. A ja się trochę boję, bo może będą to dzisiaj chcieli operować, a może co innego jeszcze, wiecie jak to jest z tymi chirurgami, jak się już dorwą, to nic tylko by cięli.
A w ogóle taka słaba jestem i jakoś mi te antybiotyki nie służą. Kończę, bo muszę szybko wyjechać.
Trzymajcie kciuki.