niedziela, 10 kwietnia 2011

Nie wierzę Królikowskim, The Economist chwalił nas na wyrost, a McD jest jednak strasznie obciachowy

Jechałam samochodem otworzyc bibliotekę, słuchałam audiobooka Chmielewskiej (Lesio) i tak sobie myślałam, że nie wierzę obu braciom Królikowskim. Ni hu hu. Jakoś zupełnie nie po mojemu ich obsadzają. Pierwszy - Rafał zawsze jest amantem. Nie pasuje mi, nie wierzę mu w takim wydaniu. No sorry, ale nie. Nie dość, że buczy i wydaje strasznie dużo dźwięków ciągłych poza mówieniem, a jak ma coś powiedzieć, to właściwie już tylko buczy i nic składnie z siebie nigdy nie wydusił, to jeszcze zupełnie nie ma takiej charyzmy, żeby komuś złamać życie (bo zdrada), zmienić życie (bo wielka miłość), czy zmienić życie (bo światełko w tunelu). Już bardziej wygląda mi na takiego, co czeka, żeby mu pomóc.
Natomiast Paweł całkiem na odwrót - nie ojciec rodziny (chociaż wiem, że w życiu taki jest), nie tam biedny kolo, co pije, ale go miłość uratuje, nie - chciałbym pocałować, ale się boję (tu bym raczej temu wyżej uwierzyła), a facet bezwzględnie łamiący serca, twardziel wiecznie niedogolony, wrażliwiec ale tylko czasem i raczej w domyśle, czarno biały, żadnych szarości i raczej szorstki niż aksamitny.
On, odwrotnie od brata, kiedy się go słucha prywatnie, w wywiadach, czy luźnych wypowiedziach - mówi ze swadą, jest szalenie intersujący, dlaczego tego w filmach nie widać?

A skąd mnie wzięło na Królikowskich? Ano znikąd. Tak mnie czasem nachodzi myśl jakaś i sobie ją rozwijam w wolnej chwili, czyli właśnie podczas jazdy samochodem.

Córka zadzwoniła do mnie dzisiaj i opowiadała, co wyczytała w The Economist podczas lotu z Londynu - a mianowicie byli pod wrażeniem naszego układania stosunków z Rosją. ???.
A zaraz potem w TV na EuroNews mówią o tym, co wyprawia Kaczyński. Córka mówi, mamo - taki wstyd tego sluchać.

A na końcu opowiem Wam o dzisiejszej wizycie naszej  w McDonalds. Wojtek po szkole zapałał chęcią na lody tam akurat, a potem jeszcze na twisted fries, czyli te pokręcone frytki. Byliśmy tam pierwszy raz od baaaardzo dawna (kiedyś chodziliśmy na happy meal, ale dzieci już z tego wyrosły).  Siedziałam tam, patrzyłam na te rodziny wpierdzielające zestawy i pomyślałam, że to jednak jest wrzód na skórze wszelkich miejsc jedzeniowych poza domem. Nie dość, że smak plastik-fantastik, to i miejsce takie raczej obciachowe. Już wolałabym zwykły bar mleczny. Chociaż przyznam, że sałatka z kurczakiem (nie wiem, czy nadal podają), jest tam całkiem dobra.