piątek, 19 października 2012

Rozleciałam się, zaraz wracam

Wróciłam, tydzień mnie nie było, a jakby wieczność całą. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Cieszę się, że już jestem w domu, podróżowanie jest bardzo męczące. Szczególnie wtedy, kiedy nie są to wyjazdy dla przyjemności. Tym razem rzeczy miłe mieszały się z trudnymi, pełne spektrum emocji i wrażeń. Kiedyś uważałam, że najważniejsze, żeby się coś działo, a teraz myślę, że najlepiej, kiedy nic się nie dzieje, kiedy jest totalny spokój i cisza. Mogłabym być guru ruchu slow.

Powoli pewnie będę umieszczać tu reminiscencje z ostatniego tygodnia, ale dzisiaj tylko zgłaszam się do apelu, melduję, że nic mi nie jest i będę znowu pisać, niech no ja się tylko połapię w swoich myślach. Rozstroiłam się tak skutecznie, że zupełnie nie umiem się pozbierać. Wobec niektórych spraw prezentuję taki brak odporności, że aż mnie to przeraża. I dziwi jednoczesnie.

A w Polsce polska złota jesień. Zapomniałam już, jak bardzo lubię tę porę roku. Podoba mi się, że Irlandczycy nie desperują z powodu nadejścia pory 'ciemnej, włącznie z zimą. Uważają, że skoro mają tyle czasu dni długie i ciepło, dla odmiany fajnie mieć dni krótkie, ogień w kominku i dużo czasu na książki i grę w karty, bo to daje wytchnienie po zwariowanym letnim czasie. Częstokroć tutaj pracuje się dużo ciężej w lecie, więc ma to swoje uzasadnienie. Tak czy tak, nauczyłam się tu czerpać zadowolenie ze zmian pór roku, jedynie nie umiem cieszyć się z silnych wiatrów, zimowych sztormów, które nas co roku nawiedzają.

Strasznie się pochorowałam w tej Polsce. Jak zwykle na tle psychosomatycznym, najpierw odjęło mi nogi, potem babskie sprawy, chociaż nie powinno się to zdarzyć, a teraz mi toksyny wszystkimi porami wychodzą. Obraz nędzy i rozpaczy. Idę się zakopać pod kołdrą.