środa, 7 grudnia 2011

Strasznie nie wierzyć w nic.

Wielki smutek we mnie na wieść o śmierci Violetty Villas. Nie dlatego, że ją ceniłam jako artystkę, bo to nie moje czasy i jej zupełnie nie pamiętam. Natomiast przypominam sobie jej wywiady, kiedy przyjeżdżała na chwilę z USA i opowiadała o swoim tam życiu. Juz wtedy coś mi zgrzytało w tym idealnym obrazie.
Dzisiaj dowiadujemy się, że umarła w biedzie, brudzie, prawdopodobnie głodna, wynędzniała. Samo to juz w sobie jest  straszne, ale nie będę tu biła kulami w ludzi i instytucje, bo wiem, jak trudno jest pomóc osobie, która wprawdzie jest w potrzebie, ale zupełnie tego nie widzi, zaprzecza rzeczywistości, odrzuca pomoc ofiarowaną, a do tego ma tak silny charakter, że zupełnie nie można tego przeskoczyć.
Wiem, znam to z doświadczenia. Nie będę Was tu epatować opowieściami, dużo tego tu już było. Uwierzcie mi na słowo, że czuję o co tam chodziło. Tym bardziej mi smutno. Nie można było jej ubezwłasnowolnić, leczyć psychiatrycznie na siłę, byli tacy, którzy ją zabrali ze szpitala, to oni teraz najbardziej ponoszą odpowiedzialność za to, co się stało, bo ich przy niej nie było, skoro tak umarła, czyli zabrali, a powinni byli namawiać na leczenie.
Okropne było to, że ona już straciła wiarę w ludzi wokół i nie próbowała się ratować. Ale taka jest właśnie choroba, a w połączeniu z takim charakterem - działa samo-destrukcyjnie. 

W ogóle strasznie mi dzisiaj smutno. Strasznie straszniście. Nic się nie stało. Jakoś tak po prostu. Nie doły żadne, tylko smuuuutek. Zmory mnie dopadły.

No i Adam Hanuszkiewicz zmarł. Ech.

Wiem, że wiele jej piosenek jest bardziej popularnych, ale ja najbardziej lubię tę (rodzice słuchali, więc nie jest tak, że jej w ogóle nie znam). Posłuchajcie jej, jest taka normalna tutaj, żadnego pieszczenia się z głosem i tych jej jęków, dobre w starym stylu