sobota, 9 marca 2013

Wpadły jak wicher, zakręciły i fruuuu, nie ma

Nie za często mam gości, bo to i drogo, i daleko (nie wystarczy do Dublina dolecieć, ale jeszcze kilka godzin autobusem na północ Republiki trzeba jechać), nie każdy się na to decyduje.
A już na pewno po raz pierwszy przyjechały do mnie blogowe koleżanki, z których jedną spotkałam w realu w Polsce (na targach książki razem zaiwaniałyśmy między stoiskami), a druga znana mi była tylko z wymiany myśli i komentarzy na FB i naszych blogach.
Od pierwszej chwili, kiedy je powitałam w Donegalu, przynajmniej dla mnie, było tak, jakbyśmy się znały wieki, jakbym przyjaciół witała, a nie w sumie obcych ludzi. Obcych, co ja gadam, nie raz mówiłam, że w sieci też można się zaprzyjaźnić, zanim jeszcze człowiek się okiem w nos spotka.
Boże, jak ja kocham takie wizyty. W kuchni gwar, do tego dziewczyny robótkowe, więc natychmiast na stoły wypełzły druty, szydełka, motki i szpulki. Przy pogaduchach dziewczyny pracowicie fikały rękami. Ze mną o wzorach pogadać się nie da, ale o książkach a i owszem, więc oczywiście, oprócz tych nitkowych melanży, zakwitły na stole, jak w zaczarowanym ogrodzie, Kindle i tablety, a tam zaraz nastąpiło wyszukiwanie ciekawych ofert na ebooki, przerzucanie się tytułami 'nie do odrzucenia', nazwiskami pisarzy, których 'jeśli nie znasz, musisz koniecznie".  A do tego książki papierowe i prasa przywiezione w podarunku dla mnie. Zdjęcie książek będzie na Notatkach Coolturalnych. A poniżej kilka z naszych peregrynacji w deszczu.






Co ja Wam mam powiedzieć, żeby się nie wydać egzaltowaną babą na progu przekwitania - cudnie było. Nagadałam się, uśmiałam, nawet w Osadników zagrałyśmy,  pozwiedzałyśmy ile się dało, gdyż oczywiście pogoda nie dopisała, a jak właśnie odjechały, to teraz słońce wali oknami, że chyba zaraz okularów przeciwsłonecznych poszukam i będę w domu za wczasowicza z Egiptu robić.
Nie raz to mówiłam, że los mi poskąpił licznej rodziny i rodzeństwa, ba, kuzynostwa nawet, a teraz na mojej drodze stawia ludzi, którzy mi jak brat, siostra i kuzynka Gienia razem wzięci.
A teraz siedzę w domu, dziewczyny już jadą z powrotem do Dublina, a ja zdążyłam już zatęsknić za szpulkami, ładowarkami i co chwila rzucam się do czajnika, szybko mi w nawyk weszło, bo jak myślałam, ze ja jestem największą herbaciarą świata, tak się myliłam, Kalina jest większą - hektolitry herbaty poszły w czasie naszych rozmówkowych posiadówek i mi teraz w krew ta herbata poszła, co do kuchni wchodzę, to czajnik wstawiam.
Ech, czemu ja tak daleko mieszkam? Nie bawię się tak :-(