piątek, 24 czerwca 2011

Przyjemności okupione ciężką pracą smakują jak najlepsze frykasy

Jestem tak zmęczona, tak dostałam dzisiaj w kość,że nie mogę ruszać ani ręką, ani nogą. Od rana w biegu, z jednego zajęcia, wpadła do domu, przebrałam się, na zakupy, do kafejki, o 5 koniec, na zakupy kolejne, w domu byłam o wpół do siódmej, a wyszłam rano.
Nienawidzę zakupów, ale jak trzeba to trzeba. Najpierw mnie mąż wysłał do Builders Providers. Ten sklep w naszym mieście jest strasznie dziwny, jedyny, który zamyka na lunch, a wieczorem o 5.30. A jak sie już tam człowiek cudem dostanie, to problem cokolwiek kupić, bo albo jest tylko w dużych puszkach (a ja potrzebuję małe), w ogóle nie wiadomo, co gdzie leży, panowie tam pracujący w ogóle nie chcą rozmawiać z kobietami (sklep z nazwy jest dostarczycielem materiału dla budowlańców, ale traktujemy go też jak DIY - do it yourself, czyli dla domorosłych majsterkowiczów, stolarzy, hydraulików itp), jak się już uparłam, to jakoś się zmusili, żeby mi pomóc, i tak na nic, bo z 3 rzeczy udało mi się kupić tylko jedną - dwie listwy drewniane (pół godziny to zajęło) - no nic tylko sobie w łeb strzelić.
W kafejce zapieprz, bo w piątek oprócz obsługi ludzi trzeba powyrzucać wszystko, co nie przetrwa przez weekend i pomyć pojemniki. W tym tygodniu byłyśmy dwie, w zeszłym jedna zachorowała i musiałam to wszystko sama zrobić. Czyli powinnam właściwie powiedzieć, że pryszcz. Faktycznie było łatwiej, ale pogoda taka deszczowa i mnie kości dodatkowo łamią strasznie.
Po pracy pędem do sklepu po weekendowe sprawunki, głównie żywność. Niby miałam kartkę, ale jednak trzeba było pogłówkować, bo nie wymyśliłam, co będę gotować w te wolne dni. Błąd.
W Lidlu pieką teraz nowy chleb, razowy w kształcie trójkąta (kromki po ukrojeniu są trójkątne), z chrupiącą skórką, również przez to, ze jest wysypany drobnymi ziarnami. Fenomenalny. Moje modły zostały wysłuchane, mamy chleb nie tylko świeżo pieczony, ale też i zdrowy.
Cieszę się na te wolne dni, chociaż mam kilka rzeczy do zrobienia, ale w zaciszu domowym, z kawą w ulubionym kubku i z muzyczką w tle, nie wydaje mi się to takie straszne. Lubię ten moment, kiedy wiem, że ciężki dzień już za mną.