poniedziałek, 29 października 2012

Trzeba zabić tę miłość

Monika Richardson pisze na swoim blogu, że nikt nie jest takim wrogiem dla kobiety, jak druga kobieta. Nawet w telewizji wystąpiła w tej sprawie i całkiem poważnie o tym dyskutowała. Bloga nie znam, ale mi oczywiście w różnych serwisach ‘na siłę’ tę wiedzę objawili. Pani Monika się żali wszędzie, gdzie chcą jej słuchać, a mnie to bardziej drażni i zniesmacza niż pobudza do myślenia o mizerii kondycji kobiecych relacji, bo to jest po prostu żałosne. Narobiła siary, do tego publicznie, a teraz  jęczy, że komuś się to nie podoba. To samo dotyczy Nowickiego juniora i Halinki od korali, najpierw musieliśmy znosić ich zwierzenia o dozgonnej miłości, lodówkę otwierałam, a tam wyszczerzony Łukasz siedział, a potem rozwód i dramatyczne apele w prasie – dajcie nam się rozejść w spokoju. A takiego … chciałoby się powiedzieć, teraz to ja chcę znać WSZYSTKIE szczegóły.
Są tacy artyści, którzy nie potrzebują kamer do każdego porodu, do kolejnych rozwodów i nowych miłości. Czy Wy wiecie, ile dzieci ma młody Opania? Czy Frycz nadal jest ze swoją żoną? A Dymna ma jakiegoś faceta?  No właśnie, nie wiecie, ja też nie wiem.  Jedynym celem upubliczniania swoich prywatnych spraw, może być pomoc innym, tak jak to zrobił Jerzy Stuhr, dzięki któremu dziesiątki chorych na raka ma nadzieję, że pozytywne myślenie i medycyna działają cuda. A co chciała nam powiedzieć Monika Richardson swoimi rewelacjami o rozstaniu z mężem i nowym związku z Zamachowskim, ojcu kilkorga dzieci, bodajże czwórki? Jak znam życie, to tyle, że każda kobieta zasługuje na szczęście, kiedy tylko poczuje taki zew, brać co jej się żywnie podoba, nawet jeśli to jest mąż innej babki. Bo pani Monika jest już w takim wieku, że wolnych panów po prostu nie ma, a ci, co są, to albo z odzysku, albo się do związków nie nadają. Prawda jest taka, że jest większe prawdopodobieństwo, że trafiłby ją samochód na pasach, niż, że trafiłby jej się wolny sensowny facet. To sobie wzięła zajętego, uwolniła i on ci jej. Oczywiście znajdą się natychmiast tacy, którzy zakrzykną, że życie jest jedno, że szczęście jest wartością nadrzędną, że jakby jego małżeństwo było udane, to by nic nie wskórała i tak dalej w ten deseń. Wszystko to prawda, ale jest też inna prawda, na przykład to, co mówi w lipcowym Twoim Stylu, w męskiej rozmowie z Jackiem Szmidtem Artur Żmijewski, który jest w podobnym wieku i też w długoletnim (28 lat) związku z jedną kobietą:
„Kiedy przez lata stwarzasz świat, w którym najpierw dwoje ludzi, a potem ich dzieci mają poczucie bezpieczeństwa, kiedy widzisz, jak rozpina się taki parasol, pod który każde z nich może się schowa, to pojawia się odpowiedzialność za to wszystko. Mimo, że po 15, 20 latach relacja między kobietą i mężczyzną jest już inna. Jeśli mówimy o męskości, to facet musi sobie ustalić priorytety. Jeśli decydujesz się być z kimś i obiecujesz mu, że na dobre i na złe, warto sobie o tym przypomnieć co jakiś czas. I w chwili kryzysu zastanowić się, co dalej. Czy otworzy się jakiś totalny kosmos? No i co będzie za rok, dwa… Powiesz ‘do widzenia’? Zostawisz bliską osobę z problemami, zawalisz jej świat?”. Na to Jacek Szmidt pyta, słusznie drążąc temat, bo każdy może tak powiedzieć, kiedy nie ma niczego konkretnego na myśli – Musiałeś kiedyś zabić w sobie nielegalną miłość? I tu mnie Żmijewski zaskoczył szczerą, mądrą odpowiedzią – „W tak długim okresie byłoby niemożliwe nie zabijać takich uczuć. Czasem spotykasz kogoś, z kim się świetnie gada, potem uświadamiasz sobie, że jesteś tą osobą zafascynowany. Ale co dalej? Po jakimś czasie zafascynuje cię następny obiekt i następny…”
I zaraz mi się przypomniał stary wywiad z Krystyną Jandą, która na pytanie, co by zrobiła, gdyby się zakochała, a była wtedy w związku z operatorem Edwardem Kłosińskim, odpowiedziała – zabiłabym tę miłość. Pamiętam te słowa dokładnie, bo mnie zszokowały. Jak to, pomyślałam, a gdzie prawo każdego człowieka do szczęścia, do wielkiej miłości? Nosiłam te słowa w sobie wiele lat, często o nich myślałam, może teraz trochę więcej, bo właśnie minęło 25 lat mojego zamążpójścia i przyznałam jej rację. Tak jak ona wtedy, i ja teraz mogę powiedzieć – za dużo ludzi na nas liczy, za dużo jest w ten związek zaplątanych, zależnych, emocjonalnie związanych, żeby sobie ot tak, dla jakiegoś widzi mi się, wpaść w nowy związek, który niby co, nagle będzie lepszy i jedyny? Przecież ten właśnie się rozpadający też miał być wyjątkowy i na całe życie. Też zabiłabym inną miłość, bezwzględnie.
Postawa Richardson mnie mierzi głównie dlatego, że najpierw lata całe musiałam, chciałam czy nie, wysłuchiwać tego, jak ona jest zakochana w swoim lotniku, jak ceni życie między Polską a Anglią, jaka jest szczęśliwa, a teraz potrzebny jej rozgłos, próbuje zmienić kolor swojej aury w mediach, bo wydaje książkę o tym, dlaczego już jej się Anglia nie podoba, co ją tam drażni i ona się musi sprzedać. Ona i On układają sobie życie od nowa, a kilka osób wokół z tego powodu musi się borykać z poczuciem klęski, wielkiej straty i odrzucenia. Do tego nawet nie mają warunków, żeby się z tym w spokoju uporać. Może gadam jak stara ciota, ale na takich fundamentach to się dobrego życia nie da zbudować. 

*w tytule posta wykorzystałam tytuł znanego polskiego filmu