środa, 23 lutego 2011

Gdybym byla sportowcem, ale nie jestem

Gdybym jednak byla, przy tej ilosci treningu moglabym startowac na olimpiadzie.
Kursuje sie w kwestii - jak byc lepszym tlumaczem. W polskim jezyku okreslenie tlumacz dotyczy i tych, ktorzy tlumacza teksty pisane, i tych co zajmuja sie tlumaczeniem mowy, na zywo, czyli ktos mowi, tlumacz tez mowi, tylko w innym jezyku. Moze byc symultanicznie, czyli prawie rownoczesnie, z opoznieniem 5 gora 6 slow, ale 'consecutive' (jak to bedzie po polsku?) czyli najpierw mowi jedna osoba, a potem druga tlumaczy, na zmiane. W jezyku angielskim sa na to precyzyjne okreslenia, tlumacz slowa pisanego to Translator, a tlumacz mowiacy to Interpreter.
Na kursie obecnie skupiamy sie na tlumaczeniu na zywo.
Slow mi brak na okreslenie tego, jak jestem szczesliwa i zadowolona, ze moge uczestniczyc w takim treningu. Okazuje sie, ze jest to pierwszy raz organizowane w takim ksztalcie, tak rozbudowane i do tego na zamowienie panstwowe, zeby stworzyc panel tlumaczy profesjonalnych. Jestesmy troche krolikami doswiadczalnymi (zeby nie powiedziec szczurami), ale nic a nic mi to nie przeszkadza, nawet lepiej, bo mamy tez swiadomosc uczestniczenia w tworzeniu standartu dla przyszlych kursowiczow.
Robie dwa kursy jednoczesnie, co jest z jednej strony masakra, a z drugiej daje szerszy poglad na sprawe za jednym zamachem i jednak stanowi oszczednosc czasu i pieniedzy. To drugie chyba wazniejsze. Jest nas wiecej takich 'napalonych', ktorzy przyjezdzaja rano i wyjezdzaja w nocy, ale to wszystko jest tak ciekawe, ze czasu nikt tu nie liczy. Tylko, kiedy sie juz konczy, na chwiejnych nogach sune do samochodu, zeby jeszcze godzine spedzic na dojechaniu do domu. To juz trudniej zrobic, slucham wtedy glosniej muzyki i spiewam (ostatnio po francusku, chociaz nie znam tego jezyka), bo jestem tak zmeczona, ze sie boje, zebym nie zasnela.
W kazdej grupie, i tej rano i tej po poludniu, jest ponad 20 osob. Grupy sie roznia, jest kilka osob tych samych, reszta inna. I tak, mamy przedstawicieli Rumunii, Sudanu, Rosji (Syberii), Slowacji, Iraku, Bulgarii, Litwy, Lotwy, Francji, Hiszpanii, Szwajcarii, Etiopi, Kenii, Brytyjke, ktora tlumaczy na inne jezyki, Polakow oczywiscie najwiecej, na pewo zapomnialam o jakis narodowosciach, ale to pewnie jeszcze wyjdzie w innych notkach. Obie grupy, kazda na swoj sposob - fantastyczne. Ciekawi ludzie, z ciekawym doswiadczeniem, czasem totalnie roznym od naszego.
Nauczycielka jest Niemka, ma na imie Ulrike i mowi idealnym angielskim, bez niemieckiego akcentu. Zajecia prowadzi w zachwycajacy sposob, podpuszacza nas do dyskusji, szukania przykladow, odgrywania scenek, cwiczen roznistych i nie daje nam odpoczac intelektualnie ani na chwile. Jestesmy w ciaglej gotowosci umyslowej. Jedna sesja trwa 3 godziny bez przerwy, ale kawa, herbata w termosach, sconsy i woda sa tam caly czas, w kazdej chwili mozna sobie nalac filizanke, czy przekasic babeczke (sconsy to rodzaj babeczek, ktore sie smaruje maslem, dzemem, mozna tez bita smietana - na moja zgube sa zawsze swieze, pieczone tego samego ranka).
Potem mamy lunch, na ktorym siedzimy grupami, mieszanka kolorow skory, pochodzenia, religii, mozna by powiedziec wybuchowa, ale nic bardziej mylnego, wszyscy mowimy po angielsku i mamy wiele wspolnych tematow.
Na razie nie dostałam żadnej pracy domowej, ale wiem, ze przyślą nam mailem, więc wszystko przede mną.
A dziś w nocy przyjeżdża Kasia z Karoliną, moja koleżanka z Polski z córką, która jest moją chrześnicą. Ale się będzie działo :-)