piątek, 9 grudnia 2011

Pomysł wyjazdu padł trupem, zanim jeszcze zdążył powstać

Przeczytałam u Ofcy, że w Dublinie koncert Anny Marii Jopek. Napaliłam się jak szczerbaty na suchary i co? Jajco. Nie ma biletów. A już z córką ustaliłyśmy, gdzie śpię, gdzie pójdziemy na japońskie jedzenie, już miałam wizję spacerów po świątecznie oświetlonej O'Connell street, ech już bylam w ogródku, już witałam się z gąską i nic z tego.
To moja ulubiona piosenkarka jazzowa, a do tego nagrała ostatnio świetny materiał.

Nic mi ostatnio nie idzie, czytanie nawet moje ukochane nie bardzo. Zasypiam. Dziwne, bo przy słuchaniu audiobooków nie. No, ale wtedy zawsze coś robię.

Właśnie skończyłam oglądać The Killing, duński serial kryminalny, pierwsze dwa odcinki. Podoba mi się, chociaż nie ma w sobie nic widowiskowego, w sensie nie trzyma zbytnio napięciu, po prostu obserwujemy rozwój sytuacji, ale serce w gardle nie staje. Widziałam też ostatnio RED z Brusem Willisem (takie grudniowe kino przy choince), uśmiałam się jak norka.
Tak sobie myślę, że skoro czytanie mi nie idzie, to się chyba z rosyjskie filmy wezmę, dostałam ich kilka od kochanych blogowych znajomych, leżą obok telewizora i wpędzają w poczucie winy, że nie mam dla nich czasu.
Tak się pocieszam, bo mi jednak tego koncertu żal.