piątek, 31 grudnia 2010

Nadejszła wiekopomna chwila, a impreza noworoczna byla całkiem na czarno

Wczoraj syn zadebiutował na scenie towarzyskiej - miał pierwsze wyjście na dyskotekę w miasteczku godzinę jazdy od domu. Wszyscy jego koledzy i koleżanki tam byli, bo to doroczne wydarzenie świąteczne, nieważne, czy delikwent chodzi co tydzień, ale na oba święta, walentynki i Halloween trzeba tam być. Do tej pory w ogóle się tym nie interesował, w lutym kończy 15 lat. No, ale przyszła kryska na Matyska i Matysek pomaszerował, a raczej pojechał, dziarskim krokiem (kołem?) na imprezkę. Mama, siostra tudzież ojciec, chociaz tego po sobie starał się nie pokazać, wszyscy byliśmy podekscytowani, aż syn stwierdził, że chyba bardziej od niego. Dosyć dziwnie się czułam, jeszcze niedawno był taki malutki. Trzeba wam wiedzieć, że tutaj nie ma dyskotek szkolnych, że takie wyjście to jest pierwsza oznaka dorosłości, bo to prawdziwy klub nocny, tyle, że w czwartek miał drzwi otwarte dla małolatów, więc tylko bezalkoholowe napoje, bramkarze w sile podwójnej, bo kiedy mają underaged w budynku, muszą więcej zadbać o bezpieczeństwo. W każdym razie wrócił cały i zdrowy. Coś tam w samochodzie opowiadali córce, bo ona przecież całkiem niedawno też tam chodziła, o całowaniu z dziewczynami, o tańczeniu, co pili (colę czy fantę, mam na myśli) itp, jakie miasteczko zbiera się w jakiej sali i kącie, ale nie wszystko zrozumiałam, bo byłam skupiona na prowadzeniu samochodu; a może to i dobrze, bo za dużo informacji to niezdrowo. I tak uważam, że to duży sukces, że on tak swobodnie przy mnie o tym mówi, znaczy, że nie jestem jego wrogiem. Z tego, co wiem, to nie on (jeszcze) się całował, ale ktoś tam inny. Nie dopytywałam.
Syn mógł jechać autobusem, ale kolegi rodzice ich zawieźli samochodem, to się zobowiązałam, że ich odbiore, bo i tak byłam w Letterkenny na imprezie noworocznej. Dostałam maila na skrzynkę, że sie takowa odbywa. Założyłam, że dotyczy to Platformy Interkulturowej, więc rączo pognałam, bo tam sa strasznie fajni ludzie. Zabrałam córkę, bo ona ze mną jeździ, jeżeli tylko jest w domu. Byłyśmy na miejscu pierwsze, chociaz spóźnione. Oprócz nas tylko organizatorzy, czarnoskóra para. Siedzimy i sms-ujemy ze znajomymi, tyłem do drzwi, więc nie widziałyśmy napływających grup ludzi, a kiedy się obróciłyśmy, żeby zlustrowac salę, okazało się, że wśród tłumu na tej imprezie, my jesteśmy jedyne białe. Poczułam się niezręcznie, bo nie dość, że nikogo nie znałam, to jeszcze zwyczajnie byłam obca wśród najwyraźniej bardzo zaprzyjaźnionych ludzi. Postanowiłyśmy uciec, ale najwidoczniej zbiegiem jestem marnym, bo mnie dopadła jedna z dziewczyn, wielka czarna jak heban, piękna i objęła serdecznie, proponując coś do zjedzenia. Zaraz nam nałożyli na talerze jakichś szaszłyków i ryżu i czegoś tam jeszcze, musiałyśmy usiąść i skonsumować, planując drogę ewakuacyjną. Szaszłyk był chyba z jader bawołu lub języków lub ogonów lub równie niejadalnej części, bo zupełnie nie mogłam go pogryźć, a oni zajadali jak najęci. Nawpierdzielałam się ryżu, rozdałam kilka uśmiechów i w długą. Jeszcze kątem oka zauważyłam, że młodzież kolorowa przyszła ubrana jak Tupac, bandany, kapelusze, łancuchy, no i oczywiście okrzyki typu - Yo brother, what's up i sekwencja powitalna polegająca na dotykaniu dwóch pięści, łokci i czego tam nie wymyślą.
Zwiałyśmy z imprezki. Wcześniej uprzedziłam Lottę, która mieszka w tym samym mieście, co dyskoteka i do niej pojechałyśmy w odwiedziny.
Oj, miło tam było, herbatka, pogaduchy, o jej wojażach, o książkach oczywiście i podarunki. Ja miałam dla niej książkę 'od Mikołaja' i ona dla mnie też, najnowszą powieść mojej ukochanej Maeve Binchy 'Minding Frankie'. Tak się cieszę. Tym bardziej, że jeden z kotów Lotty, który mnie wcześniej omijał z daleka, dzisiaj najpierw posiedział dość blisko, a potem się nawet położył obok. Sukces.
A w drodze powrotnej śmiałyśmy się ilekroć mijał nas samochód, bo na szybie w światłach reflektorów, widać było ślady maleńkich kocich łapek, droge Turku lub Kokoli przez mój samochód, szalenie zabawne i rozczulające zarazem.
Ot, i taki miałam przedostatni dzien roku.
A dzisiaj, ja zeszłego roku, mam pięciu chłopaków na party ze spaniem, bedą urzędować na górze. Córka z jeszcze-nie-zięciem wychodzi do znajomych, a my z mężem, pilnowacze młodzieży, drineczki, książeczki i jak znam życie, też już tradycyjnie, włączę rosyjski film w oryginale. Lubię.