piątek, 1 lipca 2011

Siuks w Krainie Wiecznych Łowów

Zmarła moja babcia. Wiem o tym od wtorku, ale nie miałam siły o tym napisać 'głośno'. Ostatnie lata spędziła na zmianę w fotelu i w łóżku, ciągle trafiała do szpitala, którego nienawidziła (a kto lubi?). Mieszkała ze wspaniałą dziewczyną, która się nią opiekowała.
Nie byłyśmy ze sobą bardzo blisko, a to ze względu na chorobe babci (miala przewlekłą depresję), a to z powodu wojen jakie prowadziły z moją mamą, ale też i z powodu babci zainteresowań, znacznie bliżej była Boga niż rodziny. Może to zabrzmi gorzko czy jakbym się skarżyła, ale nie - przyzwyczajona byłam do tego, ze zostawała ze mną raczej prababcia, kiedy jeszcze żyła, a ja byłam dzieckiem. Opieka, gotowanie z tym mi się kojarzyła matka mojej babci. Sama babcia raczej z sytuacjami nadzwyczajnymi, świetnie opiekowała się umierającymi - najpierw moją prababcią, a potem też moim tatą.
Myślę, że babcia była najlepszym przykładem na to, że czlowiek, który nie podąża za swoją legendą, za tym, co naprawdę kocha i co by mogło być treścią jego życia, to człowiek nieszczęśliwy. Myślę, że stąd też jej depresja, jakkolwiek by nie mówić o tej chorobie, że spowodowana nie tylko złym nastrojem, żeby z niej wyjść trzeba widzieć cel, a ona go chyba nie widziała.
Bo widzicie, moja babcia, kiedy została wdową po raz pierwszy, czyli kiedy Niemcy rozstrzelali mojego dziadka w 1943 roku, urodziła córkę (moją mamę) i to zdeterminowało jej życie. A powinna była iść do klasztoru, bo służąc Bogu, modląc się i pomagając ludziom w habicie zakonnicy spełniałaby się najlepiej. Nawet potem, myślę, ze na lepsze by wyszło, gdyby moja mama została z prababcią, a ona 'zaciągnęła' się gdzieś w służbę Najwyższemu. A tak unieszczęśliwiały się wszystkie nawzajem. Myślę, że choroba uniemożliwiła babci podjęcie takiego kroku, chyba by jej nie przyjęli z depresją.
Tak czy tak, mama miała jej za złe te święte zachowania, a dla mojej babci było to naturalne środowisko, kościół, księża, modlitwa, rozmowa z cierpiącymi. Nie bała sie śmierci innych, potrafiła oswoić ją dla tych, którzy pozostali, wszystkim jakoś zarządzić, kiedy inni rozpaczali. Oj dobra w tym była.
Ostatnie lata lubiła nosić dwa siwe warkocze (zanim obcięła włosy), śmiałyśmy się wtedy, że wygląda jak siuks.
Ostatnie nasze spotkanie było inne niż poprzednie. Babci pamięć dawnych lat (podobno tak się dzieje pod koniec życia) była niesamowita, ze szczegółami opowiadała mi różne zdarzenia, pamiętała jaką sukienkę miałam na sobie, kiedy po raz pierwszy przyprowadziłam do niej mojego przyszłego wtedy męża. Lubiła go bardzo, jak również jego mamę, z którą były równolatkami, bo teściowa urodziła męża bardzo późno, ostatnim rzutem na taśmę niejako i siostrę.
To, ze nie byłyśmy ze sobą baaardzo blisko nie znaczy, że łatwiej znieść stratę. Babcia to babcia, a jej odejście to tak, jakby i część mnie odchodziła. Smutno. Tylko jedno mnie pociesza, ze ona już wie, czy te wszystkie modlitwy były do Boga, czy do nikogo, bo nic tam nie ma. A jeśli jest, ja wierzę, ale kto wie?, no więc jeśli jest - to babcia jest już u siebie, wreszcie na właściwym miejscu.