wtorek, 5 czerwca 2012

Osadnicy miast i wsi łączcie się

U nas długi weekend, nie tak jak w Polsce, ale jednak. Co jakiś czas w Irlandii mamy tak zwane 'bank holidays' czyli wolne poniedziałki. Nie wiem, skąd się wzięła nazwa, tubylcy mówią, że  stąd, że banki w ten dzień zamknięte, a jak banki to i reszta, ale nie jestem przekonana. Z drugiej strony nie jest to dla mnie aż tak istotne, żeby grzebać w źródłach i się tego dowiadywać. Jeśli ktoś z tutaj mieszkających wie i ma ochotę się tym podzielić, napiszcie.
Czyli sobota (zależy u kogo), niedziela i poniedziałek wolny. Znaczy, można gdzieś pojechać, można przyjąć gości. A jak jeszcze pogoda dopisuje, to już w ogóle pełnia szczęścia.
I tak się właśnie stało, było w miarę ładnie, chociaż u nas nad oceanem trochę wietrznie, za to bez deszczu, na co utyskuje mój mąż, który płacze nad swoimi roślinkami w ogrodzie, bo tutaj jak trzy dni nie pada, to fatalnie dla gleby, a jak tydzień to klęska urodzaju.
Przyjechali do nas znajomi sztuk dwa dorosłe i sztuk dwa dzieci. Nawieźli jedzenia, my przygotowaliśmy drugie tyle, teraz za to płacę jadłowstrętem, bo nie od dziś wiadomo, ze jak się je w towarzystwie, je się za dużo i tak było w moim przypadku. A po wprowadzeniu diety, ja już nie jestem w stanie (chociaż głowa o tym czasem nie pamięta, ale żołądek i w ogóle system trawienny szybko przypomina) i teraz za to płacę. Nie mogę patrzeć na jedzenie, haha. Koniec dygresji, bo miało być o znajomych.
Oni mają tak cudne dzieci, że one są zupełnie 'nieinwazyjne', co się w ogóle nie zdarza w przyrodzie, ale im tak. Kiedy się z nimi spędza czas, to sama przyjemność jest, a jak człowiek chce się zająć trochę innymi sprawami, to one sie świetnie potrafią bawić ze sobą. Trudno w to uwierzyć, ale przez te dwa dni, co u nas byli, ani razu nie było płaczu, marudzenia, histerii, nawet takiej mini. 
A czym dorośli chcieli się zająć? Pewnie myślicie, że balanga, pół czystej na stół i heja. Ano wcale nie. Owszem piwko było i różowe winko też, ale po upchaniu jedzenia do lodówy, na stół wjeżdżały gry planszowe, a najbardziej jedna, druga tylko na trochę.
Graliśmy w Osadników z Catanu (Settlers of Catan)

W wiele gier grałam, wiadomo, człowiek zawsze zachwyca się nowym odkryciem, ale ta jest naprawdę świetna. Zdobywa się wioski, buduje drogi, wymienia wioski na miasta, zbiera kamienie, zboże, owce, drewno i cegły, to wszystko jest potem środkiem płatniczym, kostka rządzi wszystkim, no i kombinować trzeba, zeby zyskać, a nie stracić. Przy czym śmiechu jest co niemiara, pogadać też można, pożartować, szczególnie, kiedy odbywa się handel wymienny. Cudna jest. Bardzo polecam.
Graliśmy jednego wieczora, graliśmy drugiego, rozsądek kolegi i decyzja o ich wyjeździe do domu, odwiodła nas od chęci grania dzień trzeci. Jednak powrót do życia musi być, hehe.

Takie wizyty uświadamiają mi, że pal sześć nietrafione znajomości, nie trzeba martwić się tym, że w koszu pięknych owocnych związków międzyludzkich, znajdzie się jedna śliwka robaczywka,  gdyby się człowiek opancerzał, zamykał na piękne przyjaźnie, na nowe znajomości, byłby o niebo uboższy. Nie narażając się na zawód, odcinałby się też od fantastycznych prezentów od losu w formie świetnych znajomych wokół. I tak w ostatecznym rozrachunku 'prawdziwki' wygrywają, a muchomory, chociaż wydają się sobie tak atrakcyjne, koniec końców zjada własny jad.

Gośku, Marcinie, Igo i Tosiu - dzięki za piękny weekend i świetną zabawę.