wtorek, 18 listopada 2014

"Zamrażam więc to, co ma zginąć i nowa rodzę się"



Kiedy zaczynałam sezon jesienno-zimowy z kijami, bałam się głównie deszczu. Nie pomyślałam, że chłód może być równie doskwierający i stanowić takie wyzwanie dla silnej woli. Mam bardzo wysoki próg odczuwania zimna (czy powinnam powiedzieć niski?), właściwie do tej pory nosiłam krótkie rękawy, rzadko kiedy mam na sobie kurtkę, bylebym miała coś wokół szyi, stąd moje uwielbienie dla wszelkiego rodzaju szali. Dzisiaj był wieczorem mróz. Już w domu podmarzłam, ale jak wyszłam, zamieniłam się natychmiast w kupę nieszczęścia. Odpowiednie odzianie się zajmuje dużo czasu, nie lubię, bo jak decyduję o wyjściu, chciałabym natychmiast, robię się bardzo niecierpliwa. T-shirt do tego polar, bo kurtka cienka przeciwdeszczowa, na kurtkę odblaskowa kamizelka, bo ciemno, nie chcę zginąć na drodze, mam przecież słuchawki w uszach. Dziś rękawiczki, które mi utrudniały założenie kijów, rzepy mi się ich czepiały. Spodnie założyłam na gołe nogi, powiem krótko, co wrażliwsi niech zasłonią uszy - ten huj, co powiedział, że na nogach nie ma receptorów zimna nie zasługuje nawet na 'c'.Jutro muszę coś wymyślić.
Oczywiście po czasie się rozgrzewam, ale do tego czasu językowi grozi posiekanie na tatara.
Dzisiejszy marsz poświęciłam na ćwiczenie medytacji, wyłączenia myśli z procesu marszowego. Różnie mi to szło, ale nawet znalazłam sposób, zawieszałam się na słowach pojedynczych, liczyłam sylaby, potem litery, zastanawiałam się, jaką czcionką one są śpiewane (sic!), szukałam instrumentów gdzieś tam w trzecim rzędzie melodii. Trasę znam dobrze, na chwilę mogłam nawet zamknąć oczy.. Myślę, że z czasem dojdę do umiejętności wyłączania się z toku myślowego. Przynajmniej na jakiś czas.
Na sam koniec, już w tej partii marszu ciemnej i całkiem 'niewidzącej' włączyła mi się piosenka Miśkiewicz (dziś słuchałam jej całej płyty), której wcześniej nie zauważyłam wcale. Aż dziw. Do tego zimowa. Mówiłam wczoraj o tym przejściu przez ciemność do ponownych narodzin, no to teraz to usłyszałam w uszach:
"Myśli te
Ogrzewają mnie
Czułe dla
Zimowych spraw
Nieuniknione jest
Lato, wiosna, zima też
Zima też
Zamrażam więc to, co ma zginąć
I nowa rodzę się"


Piosenki nadal do mnie gadają

Bardzo szukam czegoś, co mi nie pozwoli stracić zapału, bardzo się tego boję, bo to by była klęska, a mnie kolejna przegrana niepotrzebna.

Nie ma tej piosenki na YT, podaję stronę, gdzie można odsłuchać audio - tytuł Nieuniknione

http://muzzo.pl/odtwarzaj/nieuniknione,296632

Narodziny i śmierć chodziarza

Wczorajszy nocny marsz z kijami był okropny, bardzo byłam emocjonalnie poruszona, daję sobie radę z wieloma uczuciami, potrafię większość z nich przezwyciężyć, przepracować, ale zupełnie nie daję sobie rady z poczuciem upokorzenia, może dlatego, że go nigdy wcześniej w takiej formie i nasileniu nie zaznałam. Staram się o tym nie myśleć, ale jak czasem do mnie wróci tego świadomość, to jest mi z tym źle. Potykałam się o kije, o własne nogi, zupełnie byłam lost in action. Do tego ten czarny odcinek drogi. Najpierw z domu w kompletniej ciemności idę po omacku, tylko myślę, że wiem, gdzie jest droga, ale tracę poczucie, gdzie ona wiedzie. Na końcu dopiero jest światło (to z mojej trasy) i ja w jego stronę coraz szybciej idę, nic by mnie nie zatrzymało, bo dosyć mam już tego, że narasta we mnie strach. To jak umieranie. Z powrotem jest odwrotnie, przeciskam się pod górę, więc trudno, szczególnie po dziesięciu kilometrach marszu, wąskie ciemne gardło, idę i też nie wiem, gdzie, ufam tylko, że intuicja mnie wiedzie w dobrym kierunku. Na końcu jest mój dom z oświetlonymi oknami, przez które widzę ogień w kominku, kredens w kuchni uśmiechający się do mnie ulubionymi filiżankami, storczyk na stole i kwiaty w oknach - tu się kończy ten ciemny kanał rodny - wychodzę na świat. Ponowne narodziny - jak pierwszy oddech noworodka, czasem bolesne. Bo znowu trzeba się zmierzyć ze światem.
Jeszcze staram się udawać, że nic mnie to wszystko nie obchodzi. Ale obchodzi. I nawet czerwone paznokcie i staranny makijaż nie potrafią temu zaradzić. Ostatnio nic nie jest takie, jak być powinno. Nie lubię. Ale trzeba, bo poddawać się nie można, nigdy, więc wstaję rano i mimo, że nikt mnie dziś nie zobaczy, bo pracuję z domu, robię full make up i ubieram się 'jak na przyjazd teściowej'. Dla siebie. Wieczorem znowu umrę, znowu będę się rodzić.
A w słuchawkach Hozier, którego poleciła mi córka. Nasz ci on, czyli irlandzki. Ale on ma słowa w tych piosenkach!

Żadnych panów, ani królów kiedy rytuał się zaczyna
Nie ma słodszej niewinności niż nasze delikatne grzechy
W szaleństwie i glebie tej smutnej ziemskiej sceny
Tylko wtedy jestem człowiekiem
Tylko wtedy jestem czysty
Amen. Amen. Amen

Zabierz mnie do kościoła
Będę czcił jak pies w świątyni Twoich kłamstw
Powiem ci moje grzechy, a Ty naostrzysz swój nóż
Oferując mi tę nieśmiertelną śmierć
Dobry Boże, pozwól mi oddać Ci me życie.

PO ANGIELSKU TO LEPIEJ BRZMI

No masters or kings when the ritual begins
There is no sweeter innocence than our gentle sins
In the madness and soil of that sad earthly scene
Only then I am human
Only then I am clean
Amen. Amen. Amen.

Take me to church
I'll worship like a dog at the shrine of your lies
I'll tell you my sins, so you can sharpen your knife
Offer me that deathless death
Good God, let me give you my life