poniedziałek, 28 listopada 2011

Nigdy nie wiesz, jak skończy się dzień

To powinno być moje motto, kiedy czuję się radośnie. W każdej chwili można dowiedzieć się czegoś, co grozi upadkiem ducha. Nic to, trzeba się trzymać, żeby nie wiem, co.
W takich razach ratuje mnie muzka. Napisałam o tym na FB, napiszę i tu, bo już dawno chciałam. Nie o muzyce jako takiej, o moich fascynacjach, bo to musiałabym być książka, a zresztą kto chciałby taki post czytać, wiadomo, każdy ma inny gust.
Są takie piosenki, które w danym momencie, kiedy często puszczane w radio, niespodziewanie ładują mnie pozytywną energią i dodają optymizmu.
I taka jest ta piosenka


Kiedy tylko usłyszę pierwsze gwizdanie, od razu zaczynam kiwać głową jak piesek w tylnej szybie Syrenki. Zaraz zaczynam kręcić tyłkiem, a kiedy się kończy, już mi nie jest tak smutno, jak było przed.
Ot cuda.
A do tego wmówiłam sobie, że jeśli czegoś pragnę i usłyszę tę piosenkę, to mi się ziści. Takie zaczarowywanie rzeczywistości, które może nie ma nic wspólnego z logiką, ale są takie dni, że chrzanić logikę, odrobina czary mary, ege szege też potrzebna. 
A na blogu Wiewióry znalazłam dzisiaj Poparzeni Kawą Trzy i mi się przypomniało, że też na mnie tak działają


Pozdrawiam was, to ja kiwaczek