środa, 22 czerwca 2011

Próba kostiumowa całkiem nieźle się udała

Syn od półtora tygodnia u córki w Dublinie, miał byc tam tylko siedem dni, ale sobie przedłużył przepustkę. Zastanawiałam się nie raz, jak to będzie, kiedy i syn, w ślad za córką, opuści gniazdo i pojedzie najpierw na studia, a potem już na stałe się wyprowadzi? Za każdym razem lałam łzy z rozpaczy i trochę pewnie też ze strachu, jak to ja sobie ułożę zycie bez 'osób trzecich' które mi tak bardzo zajmowały uwagę przez tyle lat? Tyle pytań. Syn pojechała, niedziela to była, niedobrze, za dużo czasu na myślenie, to i sobie pochlipywałam po kątach, w ukryciu przed mężem. Tego dnia chodziłam podenerwowana, od słowa do słowa, na dodatek się pokłóciliśmy. Oj niedobrze się zapowiadało.
Ale ochłonęliśmy po nagłej zmianie warunków życia i reszta tygodnia nawet nam się jakoś fajnie ułożyła. Dużo czasu spędziliśmy razem, ale i oddzielnie, ja przy komputrze, mąż w ogrodzie. Razem sobie książki czytaliśmy ramię w ramię, spacery, gotowaliśmy razem obiad, spacery - jak młode małżeństwo.
Już się nie boję lat bez dzieci, bo przecież one nie znikają bezpowrotnie, cały czas jesteśmy w kontakcie, dzwonimy, chociaż syn nie jest 'telefoniczny' i to ja musiałam do niego przekręcić raz i drugi, za to córka prawie codziennie do mnie przekręci w drodze do domu z uczelni lub z pracy. Wiem, co u nich, czuję ich obecność, chociaż nie namacalną.
Natomiast przekonałam się po raz n-ty  i doceniam dzis jeszcze bardziej, jaki ten mój mąż fajny facet i że nie boję się z nim starzeć, nie boję się zostać z nim tylko we dwoje. Na chwilę 'przebraliśmy' się za bezdzietne małżeństwo i całkiem całkiem nam ta próba kostiumowa wyszła. A jak jeszcze pomyślę, że tylko krótki czas potrwa nasza 'wolność' po wyjeździe dzieci, bo przecież zaraz pojawią się wnuki i znowu pojawią się w domu małe dzieci, jeśli nie codziennie, to na pewno często, to już w ogóle ocieram ostatecznie łzy, bo jeszcze tyle przede mną