niedziela, 12 lutego 2012

Wiosennie, promiennie

Dawno nie pisałam, ale co zrobić, jeśli człowiek spiczniały jakiś i nos na kwintę, pogoda w tym wydajnie pomaga, a skarżyć się nie chce? Zamilknąć
Pogoda od trzech dni u nas piękna. Słońce, wiosna, ciepłe powietrze, pachnie ziemią rodzącą się do życia, wiecie taki nie do pomylenia z niczym innym aromat trawy, gleby, krzewów szykujących sie do wypuszczenia pierwszych pąków i torfu z kominków. Do tego ptaki po prostu oszalały, od rana trele, gonitwy, rejwach w karmiku, życie w ogrodzie wre.

To i żyć się chce. I łatwiej myśleć o czekającym mnie wyjeździe do kraju do mamy, który ja zwykle będzie trudny. I łatwiej się odchudzać. Tym bardziej, że chyba z 10 kg spadło w 20 dni. Ale ja mam dużo do zrzucenia, więc to nie jest syndrom żadnej choroby, tylko trzymam się zasad i nie pozwalam sobie na wielkie odchylenia, chyba ze już mnie tak przyciśnie, że nie daję rady. Dzisiaj zjadłam Grześka. Jezu, muszę się zaraz zważyć ;-) Albo nie, obiecałam sobie, że tym razem nie będzie terroru wagi stojącej w łazience i liczenia kalorii, bo i tak tego nie umiem. Niby głupia nie jestem, a i tak zawsze na tym poległam wcześniej - wciąż mi się wydawało coś za dużo lub za mało, mimo, że zapotrzebowanie kaloryczne i tak było niewielkie,  na wszelki wypadek nie dojadałam, a potem wilczy głód gonił mnie do jedzenia.  Nigdy w ten sposób nie umiałam, dlatego przepisy z książki i menu na miesiąc bardzo mi odpowiadają.
Ciągle ostatnio chciało mi się spać i małżon zauważył kilka razy, że jakaś bladzieńka jestem (w życiu tak do mnie nie mówił, więc naprawdę musiałam być). Już się zastanawiałam, czy jakiś suplementów diety nie muszę zacząć zażywać, ale Pani Magda mówi, że magnez z B6 koniecznie, to może od tego zacznę na razie.  Martwiliśmy się, że to od diety ta bladość, szarość raczej moim zdaniem, ale okazało się, że zdrowie jest, nie ma natomiast wystarczającej ilości słońca ostatnio i stąd to przygnębienie i kolor skóry. Jak tylko wyszło słońce, ja dostałam rumieńców i zmęczenie też jakby mniejsze.

Pojechałam dzisiaj po rower, pożyczyłam pieniądze i postanowiliśmy odebrać dziś. Nic z tego, ani rower męża nie gotowy, ani mojego nie było sensu brać, załatwimy to za jednym zamachem za tydzień. Małżon był dzisiaj pierwszy raz w sklepie od czasu, kiedy wynalazłam rower dla siebie, zobaczył go i mnie wyśmiał, że za stara na niego jestem, że on jest dla dziuni.  Dzidzię piernik ze mnie zrobił. Naigrawał się między tymi rowerami, ciągnął mnie po piętrze - może sobie jakiś inny wybierz? Pewnie, bym może i, ale wszystkie inne w stylu holenderskim prawie 400 euro, tylko na ten jest specjalna oferta, na inne mnie po prostu nie stać. Poza tym pięknisty jest i taki, jakby to rzec, ekscentryczny, a ja lubię tak czasami szokować, ubiorem już nie, ale rowerem, dlaczego by nie?  Potem jeszcze u znajomych strzelił jakiś tekst i oni też się śmiali z kolorów i mojego wyboru.  I zasiali we mnie, wespół zespół, wątpliwość, że może ja faktycznie za odważnie sobie poczynam, może powinnam statecznie na czarnym posuwać po mieście? Czarny bym sobie kupiła, też ładny, może nawet bardziej, ale takiego nie ma. A innych, nijakich, srebrny metalik, co to ukradną i nawet swojego w masie nie poznasz, nie chcę. Mój ci tamten. Ale teraz się boję, że będzie mi wstyd na nim jeździć. Siedzę i układam buzię w podkówkę, bo tak się cieszyłam na te jazdy rowerem, a teraz się jakoś wzdrygam.

A jutro jadę do teatru. Zbieramy się w 4 dziewczyny i zaszalejemy. Najpierw pójdziemy do knajpki obok teatru na pogaduchy, kawę i może jakąś przekąskę, zobaczę, co bym tam mogła zjeść, żeby diety nie zawalić. I tak z tego wszystkiego pogaduchy najważniejsze, no i sztuka, mam nadzieję, że dobra. Dam znać, jak było