sobota, 12 marca 2011

O tym jak brukselka wpływa na postrzeganie swiata i o tym, że tęsknię

Tęsknię za spokojnym życiem. Ostatnio tęsknię też za czynnością czytania - ułożeniem się wysoko na poduszkach, pod kocem z psem w nogach, otworzeniem książki, zapachem papieru, przesuwaniem oczami po druku, a przede wszystkim za przeżywaniem wraz z bohaterami powieści wciąż to nowych przygód. A to w siedemnastym wieku, a to we współczesnej Turcji, zaraz potem w Polsce okresu międzywojennego, żeby gładko przesiąść się na pociąg w Tokio. Och, jakże chciałabym mieć czas, żeby zatopić się w lekturze.
Na razie nie jest mi to dane, wiadomo, nie będę się powtarzać, egzaminy, nauka, zaliczenia online przed egzaminami (taki system), stres z tym związany, krótko mówiąc wszystko inne odpada, musi poczekać. Sprzątam z doskoku, gotuję czasami (trzeba stwarzać pozory normalności), ale częściej mąż mnie w tym względzie wyręcza, a ja z nosem w słownikach i papierach prawniczych.
Jedyne, na co sobie pozwalam, bo łatwo podzielić na krótkie fragmenty, czyli w tym wypadku artykuły, to prasa. Mam kilka ostatnich tytułów i dopadam czasami, żeby zawiesić oko na czymś innym niż choroby układu pokarmowego i zajmujące, wręcz fascynujące, określenia zaparcia, biegunki i nadwrażliwości jelit lub równie interesujące zwolnienie za kaucją, pouczenie zamiast skierowania sprawy do kolegium itp. I właśnie w Twoim stylu przeczytałam, że jedynie osoby wrażliwe mogą wyczuć w brukselce gorycz, inni tego nie czują. A ja czuję wyraźnie, ale mi to nie przeszkadza, przeciwnie - uwielbiam brukselkę, tę karłowatą kapustkę. Ten wywiad z restauratorką Agnieszką Kręglicką dał mi do myślenia w temacie smaków i sposobów ich opisywania. Ja często mam problem z tym, ze mnie ludzie nie rozumieją, kiedy mówię o smakach, a już zupełnie nie wiedzą jak to możliwe, że ja czuję smaki też poprzez zapachy. Mam na myśli to, że to jest dla mnie komplet, taka idealna para - smak i zapach. A czasem bywa, ze wącham zupę w garnku i mówię do męża - trzeba dosolić. Patrzy wtedy na mnie, jak na jakieś dziwadło, a ja naprawdę czuję w zapachu brak soli, czy brak innych ważnych dla danego dania przypraw. Przecież, gdy dodać majeranku, soli, pieprzu, papryki, czy czego tam jeszcze, od razu to czuć w zapachu. Nie muszę wtryniać łyżki i próbować potrawy co i rusz, właściwie wcale tego nie robię, wącham tylko, a próbuję już na finiszu, zaraz przed wygaszeniem palników. I zawsze jest wszystko dobrze doprawione. Chyba, ze w kuchni jest kucharek sześć, czyli ja, mąż i córka. Wtedy zdarza się, ze któreś mówi - dosolić, nikt tego nie robi, bo każdy myśli, ze to drugie wykonało polecenie.
Z drugiej strony nie ma dla mnie oczywistości jeśli idzie o smaki, jasne, ze jest ich kilka - słony, słodki, kwaśny, gorzki i jeszcze piąty nazwy nie pamiętam, japońska. Ale dla mnie jeszcze jest wiele innyc określeń, które składają się na opisywanie smaku. Nie raz wychodzę na dziwoląga, kiedy w restauracji tłumaczę, żeby coś było aksamitne i takie miękkie na języku (smakowo miękkie), albo pikantnawe, ale nie dochodzące do granicy z napisem ostre. Albo kwaśne, ale w trzecim pokoleniu. Albo, że uwielbiam kiedy słone tańczy walca ze słodkie, albo wytrawne w ognistym tango ze słodkim. Ciężkie życie semantyczne mają ze mną ludzie.
A jak już mowa o semantyce, do widzenia się z państwem - idę dalej zakuwać do egzaminów.