sobota, 26 listopada 2011

Szkolny Taniec z Gwiazdami 2011 zaliczony. Nabiegałam się z kubłem jak rumak na wiosnę, ale warto było

Taniec z Gwiazdami znacie. Jak nie znacie, to przynajmniej słyszeliście i wiecie na czym polega. Od zeszłego roku nasza szkoła organizuje takie wydarzenie, pary tworzą nauczyciele, absolwenci szkoły, pracownicy techniczni, kantyny, a w drugiej edycji byli też rodzice. Osiem par, szesnaście osób, ćwiczyło przez 10 tygodni, żeby wystąpić przed nami i przy okazji zebrać fundusze na szkołę. W zeszłym roku pieniądze postanowiona zamienić na stypendia dla zdolnych uczniów na zajęcia z profesjonalnymi nauczycielami. Na przykład jednym z takich uczniów był niezwykle tanecznie utalentowany chłopak, którego nie stać było na lekcje tańca.
Dla widzów to jest nie lada ubaw - mają okazję zobaczyć ludzi, których świetnie znają, jak w szczytnym celu robią z siebie łamagi. Nie łudźmy się, tańczyć to oni w kilka tygodni się nie nauczą, ale starania też nagradzane są oklaskami, a jeśli ktoś ma poczucie humoru i bawi najlepiej, wygrywa.
W zeszłym roku siedziałam na widowni, w tym postanowiłam się włączyć w organizację, ale za późno się dowiedziałam, nie potrzebowali mnie przed samym wieczorem, natomiast podczas imprezy tak. Poszliśmy tam z synem, on na początku pomagał ludziom znajdować swoje miejsca na sali, wiadomo, wszyscy przyszli na ostatnią chwilę i był z tym problem. Sprzedano wszystkie bilety, ponad 800 ludziów do usadzenia.
Moim zadaniem było zbieranie głosów i pieniedzy. Dostaliśmy 16 plastikowych wiader oblepionych zdjęciami tańczących par, 16 osób po pierwszej turze tańców (każda para tańczyła dwa, dżajfa, za cholerę nie wiem, jak to się pisze, i cza czę) wyruszyło na salę i mieliśmy 15 minut na zebranie biletów do głosowania (z każdym biletem wstępu były 3 bilety do głosowania) i pieniędzy (1 euro = 1 głos). Kto uważał, że para na wiadrze tańczyła najlepiej (na scenie, nie na wiadrze), wrzucał tam bilety i pieniądze. Po drugiej turze to samo. Zaraz po upływie czasu do głosowania, pędziliśmy na górę liczyć głosy i pieniądze, bo one decydowały o wygranej par. Oczywiście było też jury, profesjonalna tancerka, były dyrektor szkoły i jakiś artysta, na widok, którego wszyscy się obsrali, a ja nie miałam pojęcia zupełnie, kto to taki?
Byliśmy tam o 7, a wyszliśmy o 1 w nocy. Nogi mi w tyłek wchodziły, bo ani na chwilę nie usiadłam. Spałam jak suseł, a rano się podnieść nie mogłam z łóżka. Nic niby takiego nie robiłam, ale okazało się, że to ganianie z wiadrem między rzędami (nieźle trzeba było lawirować), po piętrach, liczenia na kolanach zawartości - moje stare kości nieźle przeciągnęło pod kilem.
Pożalić się musiałam. Fakty są takie, że nie mam kondycji za grosz. Mea culpa.
Dzisiaj w domu kontynuowałam porządki, usiadłam dopiero po obiedzie, czyli o 6. Poczytam sobie wreszcie. Mam tyle ciekawych książek w kolejce, że tylko na to czekam.