piątek, 10 czerwca 2011

Sebastian dał czadu, lenistwo się kończy, a zebranie było mocno dziwne.

Tydzień minął mi za szybko. Zawsze tak jest, kiedy u nas bank holiday, czyli poniedziałek wolny, wtedy wtorek wydaje mi się poniedziałkiem itd, a w piątek jestem zdziwona , że to już weekend. Tym bardziej, że środę miałam przepracowaną niezwykle intensywnie, aż do 10 w nocy i do tego tak forsująco, ze się w czwartek ruszać nie mogłam - odezwał się mój kręgosłup. O ja głupia.
Muszę się Wam pochwalić, że trzymam się diety, raz się złamałam, ale to nie do końca ze swojej winy. Pojechaliśmy do 'gminy' popracować nad pewnym projektem i tam, chciał nie chciał, z braku czasu, zamówiliśmy pizzę z Domino's. Naprawdę już na pysk leciałam z głodu, a nie było możliwości wszystkiego rzucić i udać się w rajd po mieście w poszukiwaniu sałatek, zresztą gdzie ja bym sałatkę o tej porze, na wynos? Nawet do chińczyka nie było czasu jechać, chociaż pewnie dałoby się coś zdrowego znaleźć, ryż gotowany i warzywa. Poza tym, mając to wytłumaczenie, postanowiłam pójść na całość, bo taka pizza urosła w moich wyobrażeniach do czegoś, o czym marzę, śnię i nic lepszego by mnie w życiu nie mogło spotkać. I dobrze się stało, że ją zjadłam, bo teraz wiem, że to były jakieś rojenia o moim 'poprzednim życiu', że wcale ona mi tak nie smakowała, że dużo lepiej czuję się po naszych lekkich posiłkach i wcale nie będę za nią tęsknić. A jak już, to sobie zrobię własną, z lżejszym serem, może mozzarellą light, warzywami swoimi i w ogóle całą light, a na pewno smaczniejszą.
Ot, i w ten prosty sposób uwolniłam się od głupich marzeń o jedzeniu. Czasem tak lepiej, niż wyolbrzymiać coś sobie we łbie i się męczyć. Wcale jej dużo nie zjadłam, chociaż miałam w planach całą (małą) wtranżlolić. Nie chciało mi się.
Wczoraj zadzwoniłam do pracy zapytać o moje godziny  na przyszły tydzień i poproszono mnie o uczestniczenie dzisiaj w zebraniu wszystkich pracujących w kafejce, gdyż okazało się, że ostatecznie będzie nas cztery. Dwie na zmianę w kuchni i dwie na zmianę do serwowania. Ucieszyłam się, bo już mialam wizję siebie zajechanej w tej kuchni na amen.
Poszłam tam dzisiaj, nie spodziewałam się oklasków na przywitanie, ale takiego chłodnego przyjęcia też nie. Jedynie nowa kobieta się do mnie przysiadła, kiedy sobie zrobiłam kawę w oczekiwaniu na zebranie, pozostałe dwie panny dziewanny wyszły palić bez słowa. Myślałam, że to wszystko skierowane przeciwko mnie, że się odważyłam głupia iść na zwolnienie, a potem na tygodniowy urlop, ale przebieg spotkania utwierdził mnie, że wprawdzie cześć zachowania trzeba zrzucić na karb focha na mnie, ale większa 'wina' leży po stronie tej nowej, bo coś się stało złego w kuchni poprzedniego dnia i musiały sobie to wyjaśnić. Ja nie wiem prawie nic, tylko tyle, że doszło do kłótni, bo jedna z nich zaczęła pomiatać drugą, wykorzystywać swoją wiedzę kuchenną (ale to nie jakaś 'Gesslerowa', żeby wam to do głowy nie przyszło, normalne dziewczę z ichniejszej szkoły gastronomicznej) przeciwko tamtej, którą to wiedzę tajemną ma znikomą. Generalnie, nie wiem, czy zauważyłyście, im ktoś ma mniej we łbie, tym większa eskalacja nękania, a jak się takie dwie do kupy zbiorą, to już w ogóle kicha. Z braku laku, czyli mnie, wzięły się za tę drugą kobietkę, a ona od razu w płacz i do kierowniczki zamieszania pobiegła na skargę. Dzisiaj musiałam wysłuchac elaboratu rudej, jak to nie można brać do siebie krzyków na kuchni, bo one wynikają ze stresu i wszystko powinno pozostać w rodzinie, wyjaśnione po zajściu. Matka chrzestna kurna jej mać. Ani przepraszam, tylko uważaj, nie wynoś tego poza nasz krąg, ona jej normalnie pogroziła palcem. O żesz ty, pomyślałam i sobie zapisałam to 'ku pamięci', żeby mieć na nią oko.
To mam wesołą perspektywę powrotu, nie ma co.
Byle do sierpnia, wtedy kończy mi się kontrakt, mogą mnie w nos pocałować.
Dobrze mi zrobiła ta przerwa, złapałam dystans do nich wszystkich, bo już był taki moment, że wpadałam w takie doły na myśl o tej pracy, że światła w tunelu nie widziałam. 
Dzisiaj oglądałam Opole, nie za bardzo rozumiem formułę tego festiwalu, konkurowanie Farny z Rodowicz i stanięcie w szranki Zakopower wraz z dużo gorszymi wykonawcami, ani dla Karpiela Bułecki prestiż, ani dla tamtych szansa na wygranie, bo Sebastian tak zaśpiewał, że aż włosy na karku stają. A jaki on przystojny, ech