niedziela, 6 marca 2011

Moje 10 minut, a jakby cała wieczność


     Jak już wcześniej wspominalam, miałam okazję uczestniczyć w Konferencji Mediów poświęconej wizerunkowi obcokrajowców i członków Travellers Community. Ci drudzy zawsze mieli złą prasę, a od jakiegoś czasu do tego grona dołączyliśmy i my, Polacy, a właściwie niby wszyscy non-nationals, ale ponieważ nas jest najwięcej, siłą rzeczy o nas mówi się proporcjonalnie dużo. 
     Uczestniczę w projekcie zwanym Platformą Interkulturową, tam właśnie podczas jednego ze spotkań padło pytanie, czy ktoś nie zechciałby zabrać głosu na tej konferencji, bo ukazały się niedawno bardzo niepochlebne artykuły Polakach, że dzieje się źle w tym względzie i trzeba przeciwdziałać.  Zebrani na te słowa zaczęli zachowywać się jak mój pies Franek, kiedy pytam, czy to on znowu puścił bąka, czyli unikali wzroku pytającej. Podczas wcześniejszej dyskusji o wspomnianych artykułach zabrałam głos, bo oburzenie nie dało mi milczeć, dlatego potem padło na mnie.  A ja się głupia dałam nabrać na plewy i zgodziłam się na ‘spicz’, już taka jestem, niczego się nie boję.  Powiedzmy.  Kilka rzeczy by się znalazło, ale akurat wystąpienia publiczne nie należą do żadnej z nich. Poprosiłam jedynie o pomoc w kwestii językowej, żeby się nie okazało, że jakiegoś babola niechcący strzelę.  Zgłosiła się Amerykanka mieszkająca od 25 lat w Irlandii. Wielka, czarnoskóra, w stylu Woopie Goldberg, fantastyczny umysł, bogate słownictwo, amerykański luz i inteligencja zdecydowanie powyżej średniej, ta społeczna też.  Ucieszyłam się, bo już od dawna chciałam ją lepiej poznać, nadarzyła się okazja.  
     Tym bardziej z pieśnią na ustach pognałam do biura Platformy pisać tekst do wygłoszenia.  Okazało się, że do pary zgłosił się przedstawiciel mniejszości z RPA. Szybko ustaliliśmy, że on zacznie, zagai i poleci ogólnikami, a ja po nim dobiję przeciwnika przykładami w postaci artykułów, które były tak skandalicznie zredagowane, jeśli chodzi o insynuacje, że stanowiły swoistego samograja dla prelegenta. Pewnie jesteście ciekawi, co tam było?  Pokrótce powiem tylko, że delikwent trzy razy w ciągu jednego dnia został zatrzymany za zakłócanie spokoju w rodzinie (czyli krótko mówiąc okładał swoją połowicę). Sędzia zwrócił uwagę, że gdyby ktoś jego pokroju w Polsce, łamał prawo,  wykorzystywał pomoc społeczną i nie dawał nic od siebie krajowi, to pewnie też nie byłby przyjmowany z otwartymi rękami.  A nagłówek stanowił, że sędzia skrytykował obcokrajowców za to, że ‘contribute nothing’, czyli nic temu krajowi nie dają.  Można się zagotować, czyż nie?
     Mowa napisana, skonsultowana z drugim przemawiającym, on wprawdzie swojej gotowej nie miał, ale już sami mieli się spotkać z Francine i dokończyć. Wzięłam swoją do domu, wydrukowałam, i czekałam spokojnie na dzień chwały. Spokój szlak trafił w wieczór poprzedzający konferencję.  Czytając na głos, zorientowałam się, że kiedy staram się być elokwentna, to mi się język plącze i najprostsze słowa po angielsku wymawiam jak osoba ucząca się mówić po wylewie. Ale najgorsze mnie dopadło, kiedy już tam przybyłam. Taka pewna siebie niby byłam, jednakże, kiedy zobaczyłam mównicę, tych wszystkich ważnych gości z prasy krajowej z Dublina, to mi serce przyspieszyło, adrenalina uderzyła gałkami ocznymi skutkując zaburzeniami wzroku, ręce się zaczęły trząść i natychmiast zaschło mi w ustach. Beton po prostu. Rzuciłam się do kelnera po kawę, błąd, huge mistake – kofeina spotęgowała symptomy zdenerwowania. Dobrze mi Iwona radziła, żeby się melisy napić.  Siedziałam tam, co chwila ktoś podchodził, ustalał kolejność, wymowę mojego imienia i nazwiska, a ja się modliłam, niech to się skończy, niech ja się już nie męczę, jak mam zrobić z siebie pośmiewisko, to już. Pocieszałam się, że gorzej to już nie będzie. Można było wybrać, czy mówimy z miejsca, czy z mównicy, ja wybrałam to drugie, bo na siedząco nie pozbierałabym myśli, tam przynajmniej można było położyć kartkę z tekstem przemówienia i zaprzeć się rękami, żeby a) nie zemdleć, b) nie było widać ich latania. Wszyscy inni wybrali opcję ‘mówię z miejsca’, co mimowolnie uczyniło ze mnie tę, która gwiazdorzy, co mnie rozstroiło.
     Nadejszła wiekopomna chwila.  Billy wziął mikrofon, zaczął mówić, słucham i co słyszę??? Skubaniec ukradł mi przemówienie, bez mrugnięcia okiem wali tekst mój tylko innymi słowami. Patrzę na Francine, a ona do mnie bezgłośnie szepcze – I know. Myśli galopują mi jak szalone, pełna mobilizacja szarych komórek, układam w głowie, co powiem, bo jasne jest, że ponad połowa mojego tekstu nadaje się do kosza. Słyszę, że na mnie kolej, podchodzę do mównicy i nagle zapanowała jasność, cud po prostu. Podziękowałam Billy’emu za to, że zamordował mi przemówienie, wiadomo, żart sytuacyjny jest w takich razach najlepszy. Nawiązałam do wcześniejszej mowy dziennikarki z Dublina, potem poleciałam przykładami, a następnie odłożyłam kartkę i już z głowy (czyli z niczego) zakończyłam puentą. W życiu nie dostałam tylu braw i gratulacji. Tak, więc melduję wykonanie zadania i cieszę się, że nie przyniosłam Wam wszystkim wstydu.