piątek, 15 kwietnia 2011

Strach się bać normalnie

Życie czasem mnie przerasta. Już myślałam, że się jakoś uspokoiło, a tu jeden telefon i znowu problemy, znowu stres. Takiego dostałam uderzenia adrenaliny, że mnie zaczęło telepać i trzymało do wieczora. Aż myślałam sobie lufę strzelić, ale w domu nic nie było, bo my raczej niepijący jesteśmy i jedną butelkę mamy długo, od czasu do czasu drineczka czy winko, a jak się skończy, nikt do sklepu nie leci uzupełniać. O żesz k..., jak trzeba, to nie ma.
Czuję się wyżęta jak ścierka. Jak szmaciana lalka. Nie mam energii, nic mnie nie czeka, ale jakoś się próbuję ratować, celebruję drobne radości, takie jak przyjazd córki, czy odnalezienie w sieci Kazaszy (już dawno ją czytam, ale niedawno się zgadałyśmy, że te same klimaty rosyjskie w muzyce i filmie lubimy), która mi coraz to podrzuca piękne pieśni rosyjskie do słuchania. I tak siedzę, słucham, czasem sobie popłaczę (bo one piękne są) i chwytam te chwile, bo wiem, że jak się za przeproszeniem zesra, to się nie pozbieram. Ech




Ta ostatnia przypomina mi stare pieśni rosyjskie, i ten chór basów, rozkłada mnie to na łopatki.
Szkoda, że nie jestem strusiem, wsadziłabym głowę w piasek i sobie tak przeczekała. Tylko musiałabym opracować metodę czytania książek z łbem w piasku, bo co ja bym tam robiła. No i krzyż mnie boli, więc jakąś blokadę czy co. Jak się nie obrócić, dupa z tyłu